009
Swoje „nowe” – ale poniekąd stare – życie w Cottonwood, jadąc tutaj z przeklętego Cheyenne, wyobrażała sobie zupełnie inaczej. Oczyma wyobraźni widziała dobrze płatną pracę, a może i dawno utraconą miłość, i… łatwiejsze wybory. Bardziej oczywiste. Jak na razie jednak, cokolwiek robiła, kończyło się podobnie – wyrzutami sumienia. Nowotestamentowy płacz i zgrzytanie zębów.
Żałowała niektórych swoich wyborów.
Wbrew temu, co się mówi, na pewno weszłaby jednak drugi raz do tej samej rzeki. Jeszcze raz zrobiłaby to, co sobie wyrzucała, bo zamiast uczyć się na własnych błędach, robiła to samo i oczekiwała innych rezultatów – wracała więc do Liama, wróciła więc do domu, którego szczerze nienawidziła każdą, najmniejszą nawet, komórką własnego ciała. Całym swoim jestestwem.
Mimo to właśnie w Cottonwood, paradoksalnie, odnalazła to, czego na próżno szukała w Cheyenne – cholernego poczucia stabilności. Przynajmniej częściowego, dającego przedsmak tego, co może oznaczać osiągnięcie niezależności. Decydowała sama o sobie. Siedziała więc do późna, jedząc przekąski i oglądając durne filmy, dzięki którym się odprężała. Zapominała o tym, co uważała za niewygodne, a przynajmniej inne, niż sobie wyobrażała. Bo przecież, będąc na przykład dzieckiem, planowała swoją świetlaną przyszłość – ale przyszłość wreszcie nadeszła, a jedyne, co pozostało po marzeniach, to mgliste wspomnienie niedbale formułowanych celów.
Świadomość tego, co p o w i n n o być, a co rzeczywiście było, trochę bolała.
Ale z tym umiała już sobie radzić.
Grzebała właśnie wszędzie, gdzie się dało, w poszukiwaniu jedzenia, najpierw wspinając się na palce, a potem w ogóle wchodząc na blat – ale wyłącznie w taki sposób dosięgała do niektórych wiszących szafek. Tam bowiem, z jakiegoś totalnie niezrozumiałego powodu, wepchnęła część słonych przekąsek. Sprawdziwszy jednak ich zawartość, zeszła na podłogę i otworzyła zamrażarkę. Pochyliła się przed lodówką. Szukała tam czegoś, parafrazując klasyka, na dobre, na niedobre i na litość boską.
A przecież wszystko, co złe, można wyleczyć lodami.
Wyciągnęła duże opakowanie waniliowych lodów Ben & Jerry's z kawałkami ciastek z czekoladą, a także – na dodatek – z kawałkami czekolady. Otworzyła pudełko, pozwalając im odtajać, szukając w szufladzie ulubionej łyżeczki.
Wtedy usłyszała pukanie do drzwi.
Ściągnęła brwi.
Odruchowo sięgnęła po telefon, a następnie odblokowała, ale widziała wyłącznie te same powiadomienia, które zobaczyła jakiś czas temu – nic ważnego, nic takiego, na co trzeba byłoby od razu odpisać, do czego się odnieść. Mimo to godzina niezapowiedzianych odwiedzin nakazywała się martwić. Wywoływała strach, bo przecież zarówno dzwonek komórki, jak i późna wizyta, nigdy nie oznaczają nic dobrego. Nocą zawsze zwala się ludziom na głowę najgorsze informacje.
Otwarte opakowanie postawiła wyżej, wiedząc, że prędzej czy później któryś z kotów wywęszy jedzenie, a potem podeszła otworzyła drzwi. Widząc twarz starszej siostry, ponownie zmarszczyła brwi i od razu wpuściła kobietę do mieszkania – bez zadawania zbędnych pytań, bez kwestionowania motywacji, którymi się kierowała, przychodząc właśnie tutaj.
– Co się stało? – Rezygnując z długich, niepotrzebnych wstępów i sztucznych grzeczności, od razu przeszła do rzeczy. Odezwała się jednak dopiero po zamknięciu drzwi oraz dwukrotnym przekręceniu zamka, a wtedy odwróciła się też za kobietą i podeszła bliżej. Na szczęście zatrzymała film.
– Bo na pewno coś się stało. Jestem twoją siostrą, będę wiedziała, jeżeli mnie okłamiesz – ostrzegła. Niejednokrotnie widziała to spojrzenie, próbowała jednak wyodrębnić poszczególne uczucia, które tym razem ukrywały się w spojrzeniu i wymuszonym uśmiechu.
Genevieve Green