27 lat
163 cm
dyspozytorka we fremont fire district
Awatar użytkownika
god bless all of you now, 'cause i'm going straight to hell, and i'm taking you down with me

Post

009

Swoje „nowe” – ale poniekąd stare – życie w Cottonwood, jadąc tutaj z przeklętego Cheyenne, wyobrażała sobie zupełnie inaczej. Oczyma wyobraźni widziała dobrze płatną pracę, a może i dawno utraconą miłość, i… łatwiejsze wybory. Bardziej oczywiste. Jak na razie jednak, cokolwiek robiła, kończyło się podobnie – wyrzutami sumienia. Nowotestamentowy płacz i zgrzytanie zębów.
Żałowała niektórych swoich wyborów.
Wbrew temu, co się mówi, na pewno weszłaby jednak drugi raz do tej samej rzeki. Jeszcze raz zrobiłaby to, co sobie wyrzucała, bo zamiast uczyć się na własnych błędach, robiła to samo i oczekiwała innych rezultatów – wracała więc do Liama, wróciła więc do domu, którego szczerze nienawidziła każdą, najmniejszą nawet, komórką własnego ciała. Całym swoim jestestwem.
Mimo to właśnie w Cottonwood, paradoksalnie, odnalazła to, czego na próżno szukała w Cheyenne – cholernego poczucia stabilności. Przynajmniej częściowego, dającego przedsmak tego, co może oznaczać osiągnięcie niezależności. Decydowała sama o sobie. Siedziała więc do późna, jedząc przekąski i oglądając durne filmy, dzięki którym się odprężała. Zapominała o tym, co uważała za niewygodne, a przynajmniej inne, niż sobie wyobrażała. Bo przecież, będąc na przykład dzieckiem, planowała swoją świetlaną przyszłość – ale przyszłość wreszcie nadeszła, a jedyne, co pozostało po marzeniach, to mgliste wspomnienie niedbale formułowanych celów.
Świadomość tego, co p o w i n n o być, a co rzeczywiście było, trochę bolała.
Ale z tym umiała już sobie radzić.
Grzebała właśnie wszędzie, gdzie się dało, w poszukiwaniu jedzenia, najpierw wspinając się na palce, a potem w ogóle wchodząc na blat – ale wyłącznie w taki sposób dosięgała do niektórych wiszących szafek. Tam bowiem, z jakiegoś totalnie niezrozumiałego powodu, wepchnęła część słonych przekąsek. Sprawdziwszy jednak ich zawartość, zeszła na podłogę i otworzyła zamrażarkę. Pochyliła się przed lodówką. Szukała tam czegoś, parafrazując klasyka, na dobre, na niedobre i na litość boską.
A przecież wszystko, co złe, można wyleczyć lodami.
Wyciągnęła duże opakowanie waniliowych lodów Ben & Jerry's z kawałkami ciastek z czekoladą, a także – na dodatek – z kawałkami czekolady. Otworzyła pudełko, pozwalając im odtajać, szukając w szufladzie ulubionej łyżeczki.
Wtedy usłyszała pukanie do drzwi.
Ściągnęła brwi.
Odruchowo sięgnęła po telefon, a następnie odblokowała, ale widziała wyłącznie te same powiadomienia, które zobaczyła jakiś czas temu – nic ważnego, nic takiego, na co trzeba byłoby od razu odpisać, do czego się odnieść. Mimo to godzina niezapowiedzianych odwiedzin nakazywała się martwić. Wywoływała strach, bo przecież zarówno dzwonek komórki, jak i późna wizyta, nigdy nie oznaczają nic dobrego. Nocą zawsze zwala się ludziom na głowę najgorsze informacje.
Otwarte opakowanie postawiła wyżej, wiedząc, że prędzej czy później któryś z kotów wywęszy jedzenie, a potem podeszła otworzyła drzwi. Widząc twarz starszej siostry, ponownie zmarszczyła brwi i od razu wpuściła kobietę do mieszkania – bez zadawania zbędnych pytań, bez kwestionowania motywacji, którymi się kierowała, przychodząc właśnie tutaj.
Co się stało? – Rezygnując z długich, niepotrzebnych wstępów i sztucznych grzeczności, od razu przeszła do rzeczy. Odezwała się jednak dopiero po zamknięciu drzwi oraz dwukrotnym przekręceniu zamka, a wtedy odwróciła się też za kobietą i podeszła bliżej. Na szczęście zatrzymała film.
Bo na pewno coś się stało. Jestem twoją siostrą, będę wiedziała, jeżeli mnie okłamiesz – ostrzegła. Niejednokrotnie widziała to spojrzenie, próbowała jednak wyodrębnić poszczególne uczucia, które tym razem ukrywały się w spojrzeniu i wymuszonym uśmiechu.

Genevieve Green
40 lat
174 cm
Redaktor naczelny gazety
Awatar użytkownika
The magic you are looking for is in the work you're avoiding.

Post

Wcale nie radziła sobie tak dobrze, jak miała nadzieję, że będzie. Opuszczając mury swojego domu, opuszczało ją też poczucie stabilności. Nie mając już przed oczami martwego ciała, o wiele wyraźniej widziała je w swojej głowie. I nie miała gdzie tego wyrzucić. Gnębiło ją więc to. Bez litości. Bez umiaru.
Zrezygnowała z baru, wiedząc, że nie będzie umiała skończyć na jednym drinku, a tym bardziej nie będzie umiała nawiązać z kimś choćby normalnej rozmowy. Nie brała pod uwagę domu ojca, bo po ostatnich wydarzeniach, zakładała, że Rhett nie pozwoli jej tak zwyczajnie zniknąć za drzwiami któregoś pokoju, bez zadawania jakichkolwiek pytań. A Rhett był ostatnią osobą, która powinna wiedzieć cokolwiek o tym co się wydarzyło. Nie z jego kartoteką.
Cillia też nie powinna wiedzieć, ale mając do wyboru ją, albo najmłodszą siostrę, wybrała tę, przez którą mogła być bardziej ignorowana. Wiedziała jak wygląda, wiedziała, że wzbudzi to jej pytania.. ale..
Cóż, związki Cilli nie były zbyt przykładne. Nie mogła krytykować siostry za jej nieudolność w wyznaczaniu granic, bo chyba sama nie była w tym najlepsza?
Wahała się, zanim zapukała, ale ostatecznie musiała spędzić tę noc z kimś. Kimś kto potwierdzi, że z nim była, szukając pocieszenia po kłótni z mężem? Tak długo ukrywała te kłótnie, że chyba to ją blokowało bardziej, niż samo morderstwo, do którego przecież przyznawać się nie zamierzała. Oczywiście ułożyła już w głowie historię, że to pierwszy raz, kiedy Lucas się tak zachował. Że z nim porozmawia, popracują nad tym, ale gdyby to miało się powtórzyć, odejdzie od razu, bo nie pozwoli tak siebie traktować!
Zacisnęła zęby, zawstydzona tym, że jednak pozwalała. Ale hej, akurat ten koszmar się skończył. Z tym drugim po prostu musiała nauczyć się żyć. Ukrywać teraz dla odmiany, coś innego.
Oblizała spuchniętą wargę, wspomnienie ostatniego ciosu jaki wymierzył jej mąż, i zapukała, a kiedy drzwi się otworzyły, bez słowa weszła do środka. Jak nigdy, nie przyniosła ze sobą jedzenia. Ani treściwej kolacji, ani nawet domowych drożdżówek. Zacisnęła ręce, upewniając się, że nie trzyma w nich żadnej torby i brak tych toreb wybił ją trochę z rytmu. To był drobiazg. Detal, którego Cillia pewnie nigdy nie potrzebowała, a jednak przerywał jakąś rutynę. Zapomniała o tej jednej, małej rzeczy, co niespodziewanie zachwiało całą jej równowagą.
Też powiedzmy sobie szczerze, śledząc od początku dzisiejszy wieczór Gen, to nie brak posiłku wywoływał coraz większe spustoszenie w jej głowie. Starała się jednak nie myśleć, o rzeczywistych przyczynach.
Uśmiechnęła się automatycznie, jak wiele razy, budując z tego uśmiechu mur, za którym miejsce było tylko dla niej. Jednak kolejne słowa siostry trochę ten mur naruszyły. Niby zwyczajne, ale wbiły się w duszę Gen jak szpilki zamoczone w truciźnie.
Czy naprawdę Cillia by wiedziała? Rozpoznałby kłamstwo? Jedyne co się zgadzało to to, że były siostrami. Niczego to więcej ze sobą nie niosło. Nie kontaktowały się zbyt często, nie liczyły na swoją pomoc. Kochały się być może, z przyzwyczajenia, bo tak między rodzeństwem wypada, ale co tak naprawdę je łączyło? Nieodebrane połączenia? To, że młodsza siostra nawet nie dała znać, że wraca do miasta? I teraz mówiła, że będzie wiedziała... Nie, nie były na tyle blisko, żeby cokolwiek miała wiedzieć. Z własnego wyboru zresztą.
Dzisiaj różnica była taka, że raz, opuchnięta warga Genevieve mówiła sama za siebie, a dwa, że niedawne morderstwo trzymało ją na bardzo cienkiej granicy, za którą kryło się szaleństwo i rozpacz. Jak w normalne dni umiała ignorować słowa, bagatelizować je, tak teraz, czując się dojmująco samotna, nie potrafiła powstrzymać cichego prychnięcia.
- Naprawdę, będziesz wiedziała? - dopytała, nie mogąc wyzbyć się nuty sarkazmu - Kłamię od dwudziestu lat i nic o tym nie wiesz. - dodała, zaraz żałując swoich słów, bo przecież z założenia miała opowiadać o jednorazowej kłótni, nie o czymś co dzieje się od zawsze. Zacisnęła wargi i odwróciła się w stronę wieszaka, zdejmując płaszcz i odstawiając torebkę na szafkę. Jedno rzucone mimochodem zdanie wyzwoliło w niej tyle niepohamowanych emocji, że szczerze zaczęła żałować, że nie została w domu. W razie czego mówiłaby, że spała, albo cokolwiek. Co z tego, że nie było na to świadków.
- Przepraszam. Mogę nam zrobić herbatę? - powiedziała, chcąc zmienić temat. Pewne rzeczy łatwo było zignorować, jeśli się tego chciało. - Nie przeszkadzam Ci? - zapytała jeszcze, próbując na nowo wejść w rolę starszej, wyrozumiałej siostry.

priscilla j. halsworth
27 lat
163 cm
dyspozytorka we fremont fire district
Awatar użytkownika
god bless all of you now, 'cause i'm going straight to hell, and i'm taking you down with me

Post

Teatralnie przewróciła oczami, doskonale wiedząc, o czym mówi. Od zawsze była przecież „tą złą” – tą złą, wyrodną córką, nieprzejmującą się chorym ojcem, tą złą, niewdzięczną siostrą, odrzucającą najmniejszy nawet przejaw dobrej woli, pomocną dłoń wyciągniętą przez Genevieve. Zamiast pomóc Green w zakopaniu topora wojennego, Cilia za każdym razem wykopywała jeszcze więcej ziemi dookoła, tak, aby doskonale pamiętały o swoich kościach niezgody.
Wywlekała więc każdą zniewagę, najmniejsze niezrozumienie i niedopowiedzenie, i – uwaga – była tego, cholera, świadoma. Samotności jednak się nauczyła i to w samotności radziła sobie najlepiej. O wiele łatwiej bowiem zranić kogoś innego, zamiast pozwolić mu zranić siebie.
Mimo to, tym razem, wycofała się.
Cilia, o dziwo, odpuściła.
Jakby tego było mało, niedługo piekło zamarznie, skoro zamiast pociągnąć temat, dzięki któremu mogłaby pokłócić się z własną siostrą, Priscilla zamknęła wreszcie jadaczkę. Co się działo? Dlaczego teraz? Patrząc jednak na Genevieve, widziała coś, czego się obawiała – silna, dotychczas zawsze uśmiechnięta i pomocna siostra, była teraz roztrzęsiona. Coś, co wywarło na Green aż takie wrażenie, było niebezpiecznie także w rozumieniu młodszej Halsworthówny. Cilia zawsze reagowała przecież bardziej emocjonalnie, mniej dojrzale, bardziej… impulsywnie. Obawiała się zatem tego, jak by zachowała się w obliczu tego, co mogłaby usłyszeć.
Rozgość się. Wiesz przecież, co gdzie jest – odpowiedziała po chwili milczenia, wzruszając niedbale ramionami. Wiedziała, w którym miejscu co trzymała, zawsze bowiem organizowała szafki w taki sam sposób. Prawdopodobnie wyniosła to z domu, z domu, którym – w miarę możliwości – zajmowała się właśnie Genevieve. Wątpię, czy Cilia chciałaby to przyznać przed starszą siostrą, a co dopiero przed sobą, ale naprawdę dużo nauczyła się od Green. Dlatego zresztą, pod wieloma względami, były do siebie podobne, w innych różniąc się, być może, aż za bardzo.
Wzruszyła jednak ramionami, bo – tak naprawdę – Cilii obojętne było, czy zamierzała zrobić kawę, herbatę czy może poszukać czegoś w lodówce. Ze swoimi, dość specyficznymi, przyzwyczajeniami żywieniowymi, już dawno straciła prawo krytykowania innych. Co nie oznacza, oczywiście, że tego nie robiła – robiła. Bardzo często.
Ale nie teraz.
Otworzyłam lody – oznajmiła, tłumacząc tak obecność pełnego opakowania swojego ulubionego deseru, które stało gdzieś niedaleko lodówki. Chyba powiedziała to, chcąc wypełnić czymś niezręczną ciszę. Niezręczną, ponieważ pustą od głupich żartów, słownych prowokacji oraz pasywnoagresywnego milczenia. Jeżeli przestawała zachowywać się tak agresywnie, naprawdę niewiele zostawało z wygadanej, pewnej siebie dziewczyny – a zdarzało się to naprawdę rzadko.
Skoro nie chcesz powiedzieć, dlaczego przyszłaś do mnie o tej porze z rozciętą wargą, możemy zjeść i obejrzeć głupią komedię na poprawę humoru – dodała, uważnie przyglądając się starszej siostrze, która kręciła się właśnie w poszukiwaniu kubków. Cilia oparła się o którąś z szafek, a potem jeszcze skrzyżowała przedramiona na klatce piersiowej, zamiast w czymkolwiek pomóc Genevieve – ale jeżeli odmówiła pomocy dosłownie chwilę wcześniej, kiedy ona wreszcie się zainteresowała, to czemu miałaby się narzucać? Priscilla świetnie radziła sobie z unikaniem niewygodnych tematów – przecież robiła to całe życie.
Tak bardzo jednak się poświęcała…! Zazwyczaj nienawidziła głupich, amerykańskich komedii, a jedynymi, które tolerowała, od zawsze były slasherowe czarne komedie – pełne krwi, wywleczonych na wierzch wnętrzności oraz głupich żartów o śmierci. Genevieve wolała inne filmy, Cilia natomiast zdawała sobie z tego sprawę. Poszła więc na kompromis, robiąc coś, co robiła naprawdę rzadko – otworzyła się, w pewnym stopniu, pozwalając siostrze wejść do swojego życia. Jeżeli oferowała komuś swoje ulubione lody, proponując jeszcze oglądanie filmu, to oznaczało naprawdę dużo.
Mało kto jednak to doceniał.

Genevieve Green
40 lat
174 cm
Redaktor naczelny gazety
Awatar użytkownika
The magic you are looking for is in the work you're avoiding.

Post

Naprawdę musiała słabo wyglądać, skoro Cillia nie wykorzystała okazji na bycie nieco bardziej kąśliwą. Piekło chyba zamarzało. Albo życie potrzebowało tragedii, żeby mogły pogadać bez uszczypliwości? Boleśnie sobie uświadomiła, że ludzie tak właśnie funkcjonują. Marnują czas na spory, póki nie zdarzy się coś naprawdę złego i w obliczu zła tego świata potrafią się dopiero zjednoczyć i wesprzeć. A ona, głupia, zawsze próbowała być miła..
Szkoda, że ona i jej rodzeństwo, nie połączyli się w ten sposób po odejściu matki, albo nawet wcześniej, po pierwszych oznakach tyranii ojca. Wszyscy zamiast stać przy sobie ramię w ramię, rozbiegli się po kątach, i każdy próbował robić to co najlepsze dla pozostałych, tych pozostałych wcale nie słuchając, ani nie biorąc pod uwagę ich zdania. Taka właśnie była Gen. Jako najstarsza, dała sobie prawo do decydowania. Prawo do kontynuowania taktyki matki, próbującej izolować dzieciaki od tego co oczywiste. A to zwyczajnie nie wyszło. Może naprawdę w odpowiednim momencie wystarczyło zebrać się we czwórkę i pogadać. Zapytać: co robimy? bo przecież siedzimy w tym razem.
Teraz mogła jedynie zbierać żniwo złych decyzji, podjętych lata temu.
Decyzji, które poskutkowały dla niej tylko wszechobecną samotnością.
Bo oto Gen, będąc w potrzebie, wcale ze spokojem nie biegła do swojego rodzeństwa. Wolała wybrać obcych ludzi. A ostatecznie wybrała Cillię nie dlatego, że się świetnie dogadywały i mogły sobie ufać, tylko dlatego, że liczyła na to, że Cillia będzie Cillą. Opryskliwą i złośliwą. Chyba ani przez chwilę nie liczyła na jakiekolwiek wsparcie z jej strony.
Pomyliła się, ale nadal nie potrafiła stwierdzić, czy to dobrze, czy wręcz przeciwnie.
No i wolałaby naprawiać relację w inny sposób. Wolała, żeby w ogóle ten dzień potoczył się inaczej. Gdyby tylko w Genevieve nie było nagromadzone tyle poniżenia i tyle bólu, to pewnie wytrzymałaby jeszcze trochę. Może nawet, po takim wieczorze, gdyby wszyscy go przeżyli, znalazłaby w sobie odwagę, żeby zabrać najpotrzebniejszą garść rzeczy i wyjść. Pogadać z dziećmi, złożyć papiery rozwodowe. Załatwić wszystko jak należy.
Teraz jednak na “jak należy” było za późno.
Jak i na wszystkie inne gdybania.
Westchnęła ciężko i unikając wzroku siostry, przeszła do kuchni. Wstawiła wodę w czajniku, wyciągnęła kubki i wrzuciła do nich po torebce herbaty. Ciągle miała jakiś opór przed spojrzeniem na Cillię. Jakby ich krzyżujący się wzrok miał ją rozbić na kawałki. Przygnieść. Dobrze przecież wiedziała, że emocje dopiero z niej schodzą i właściwie.. może być tylko gorzej.
Woda wkrótce zaczęła się gotować, więc zalała kubki wrzątkiem, już po chwili wyciągnęła torebki z herbatą i zabrała naczynia na stolik w salonie.
Usiadła na kanapie, sięgając po pilota.
- Pokłóciłam się z Lucasem. - rzuciła, wlepiając wzrok w ekran telewizora, i wybierając jakiś film na Netflixie. Tyle miało wystarczyć za wyjaśnienie, bo jednak czuła, że chociaż niewielkie wyjaśnienie się siostrze należy.
Wybrała jakiś dramat. Wyciskacz łez, na który będzie mogła zrzucić uchodzący z niej stres. Głupia komedia i tak by nie zadziałała. Nie w obliczu śmierci.
I tak właśnie było. Łzy zaczęły płynąć po jej policzkach już w szóstej minucie filmu, nieadekwatnie do sceny. Wyciągnęła rękę do boku i odnalazła nią dłoń siostry, którą ścisnęła. Potrzebowała czuć jej obecność. Tylko tyle. Wiedzieć, że nie jest sama.
Jej myśli uciekały do martwego ciała męża. Do Michaela. Co chwilę zerkała na zegarek, zastanawiając się na jakim etapie były aktualnie sprawy. Czy mogła później o to zapytać? Czy wszystko co zostało niewypowiedziane, zostanie takie na zawsze, bo nigdy nie wrócą do tego tematu?
W tym momencie miała wrażenie, że nie da rady. Nie dźwignie kłamstwa takiego kalibru. Co innego było uśmiechać się i wmawiać bliskim, że u niej wszystko w porządku, a co innego udawać niepokój o męża, który był martwy, a do tego wcale nie żałowała, że taki właśnie był.
Żałowała, że ona to spowodowała. Żałowała, że wciągnęła w to niewinną osobę. Żałowała, że teraz wciągała w to Cillię.

priscilla j. halsworth
27 lat
163 cm
dyspozytorka we fremont fire district
Awatar użytkownika
god bless all of you now, 'cause i'm going straight to hell, and i'm taking you down with me

Post

Powiedzieć coś w stylu „Cilia z uczuciami radziła sobie średnio” to tak, jakby nie powiedzieć nic. Z czułością, grzecznością i ckliwością, a także czymś jeszcze, co można sobie wymyślić, radziła sobie co najmniej źle. Wszystkie „pozytywne” emocje – jakiekolwiek by one były – przyprawiały Cilię o ból głowy, wysysając jednocześnie energię, jaką w sobie z takim trudem zebrała. Słysząc nieszczęsne „Królewny” i inne uprzejmości, o wiele mocniej zaciskała szczękę, napinając przy tym wszystkie mięśnie. Niejednokrotnie czuła się tak, jakby bezustannie szukała oznak czegoś, co – zazwyczaj – wyłącznie sobie wyobrażała. A wyobrażała sobie nadchodzący, skrzętnie zamaskowany atak, natomiast w wyzwiskach i krzykach, w których dorastała, odszukiwała pewność siebie, stabilność oraz – wątpliwą bądź co bądź – wolę walki.
Sytuacja jednak nieco się zmieniła.
Genevieve od zawsze była najbardziej opanowaną, najbardziej rozsądną i – wydawałoby się – najlepiej przygotowaną do życia w „dorosłym” świecie. Zawsze trzymała w ryzach młodsze rodzeństwo, a przynajmniej próbowała to robić, czasem po prostu patrząc, jak rozbiegają się, każde we własną stronę, ze swoimi problemami, z własną złością i nienawiścią. Bo co innego mogła robić? Jakim cudem mogła upilnować trójkę wkurwionych dzieciaków?
We znaki, prawdopodobnie od zawsze, najbardziej dawała się Cilia. Acting-out, skądinąd nieświadome, okazywało się jedynym sposobem, dzięki któremu radziła sobie z codziennością – to, co dusiła wewnątrz, wyrzucała wreszcie na zewnątrz. Wybuchała. Kłóciła się i krzyczała, a kiedy milczała, wtedy robiło się niebezpiecznie.
Jednak – znów – tym razem sytuacja okazała się zgoła inna.
Widząc Genevieve w takim stanie, czuła, jakby poruszała się po omacku. Trafiła w zupełnie nowe terytorium, wbrew sobie, swoim planom oraz wyobrażeniom. Czy się bała…? Tak i nie. „Tak”, gdyż sytuacja zmieniła się diametralnie w przeciągu paru dni, natomiast „nie” – bo cokolwiek by się działo, wiedziała, iż Genevieve jest prawdopodobnie jedyną z niewielu osób, którym mogła zaufać. Wbrew pozorom, a szczególnie wbrew temu, co robiła i mówiła, naprawdę Green ufała, czasami miewała jednak trudności z pokazaniem tego w „normalny” sposób.
Odstawiając opakowanie zamrożonych lodów na stolik, chwilowo zrezygnowała z jedzenia deseru – zamiast tego upiła parę łyków gorącej herbaty. Następnie odchyliła się, opierając wygodnie plecy o kanapę, a także wyciągając nogi na stolik niedaleko. Trudno stwierdzić, co usłyszała / poczuła najpierw. Czy nieudolnie tłumiony szloch, czy może dotyk dłoni.
Cilia ściągnęła brwi.
Mimowolnie zerknęła w dół, odnajdując zaskoczonym spojrzeniem rękę, którą Genevieve złapała.
Był dupkiem – odpowiedziała dopiero teraz, ale bez namysłu, właściwie to wyrzucając z siebie słowa. Jeżeli płakała, prawdopodobnie płakała ze względu na Lucasa, bo z jakiego innego powodu kobieta może sobie coś takiego robić? Wyłączając śmierć, bolesną miesiączkę lub niefortunne usunięcie ulubionego serialu z konkretnego serwisu streamingowego.
Trudno mi zrozumieć, jakim cudem tak długo z tym frajerem wytrzymałaś – dodała hardo, pewnym tonem i… walecznym. Ale już za chwilę zrobiła coś, co zrobiła ostatnio może dwadzieścia lat temu. Splotła swoje palce z palcami Genevieve, przysuwając się bliżej. Oparła policzek o bark starszej siostry, drugą – wolną – rękę owijając dookoła ramienia Green.
Przytuliła się.
Prawdopodobnie pogorszy tym sytuację, jednak przynajmniej zamiast mówiąc coś głupiego w stylu „nie płacz”, „nie denerwuj się”, ona nie mówiła nic. Oferowała to, co mogła w tym momencie siostrze dać – swoją obecność. Ale też nie namawiała do zwierzeń, nie naciskała.
Wszystko w swoim czasie.

Genevieve Green
40 lat
174 cm
Redaktor naczelny gazety
Awatar użytkownika
The magic you are looking for is in the work you're avoiding.

Post

Cillia trafiła swoimi słowami w samo sedno. Lucas był dupkiem. Tak samo jak Liam, prawda?
Z tym, że Lucas chociaż sprawiał pozory bycia dobrym, zaangażowanym człowiekiem. Ludzie go uwielbiali. Niemal bez wyjątku. Przyjaciele Gen stawali po jego stronie, stając się jego przyjaciółmi, a jej już tylko znajomymi. Przypadkowi mieszkańcy rzucali im pełne zachwytu spojrzenia, widząc jak czule obejmował swoją żonę w miejscach publicznych. Rodzeństwo Gen też nigdy nie powiedziało o nim złego słowa, może poza czymś banalnym, typu nudziarz, sztywniak. Potem już wcale przestali o nim mówić, bo w sumie mało rozmawiali z Genevieve, więc jeśli już, to nie o Lucasie.
A ona kiedyś właśnie potrzebowała tej nudy i tego sztywniactwa. Po dorastaniu w domu wypełnionym chaosem, nie mogła wymarzyć sobie lepszej bezpiecznej przystani. Nie zobaczyła w tej nudzie tłumionych frustracji, które musiały znaleźć swoje ujście. I gdzie niby miały to zrobić, jeśli nie w domowym zaciszu? Przecież to samo przerabiała z ojcem. Powinna wiedzieć.
Liam chociaż nie stwarzał wątpliwości, był dupkiem od początku do końca, i Cillia przynajmniej wiedziała w co wchodzi, prawda? Może nawet nie łudziła się, że go naprawi, może wybierała to co znała, bo właśnie tak było jej łatwiej. Gen z łatwością mogła odbić piłeczkę i wciągnąć w rozmowę byłego chłopaka siostry. Powiedzieć, że on też był dupkiem, frajerem i jak mogła tak długo z nim wytrzymać. Chyba odruchowo cisnęło jej się to na usta. Albo w jakiejś zbędnej reakcji obronnej? Już nawet zdążyła rozchylić wargi, żeby bronić swoich wyborów, ale czując uścisk siostry, nie niosący w sobie złości, ani przymusu, a raczej rzeczywiste i szczere wsparcie - zamilkła. Nie chciała tego odtrącać, nawet jeśli czuła się dziwnie niezręcznie, będąc potraktowana z taką czułością.
Zacisnęła palce na dłoni Cilli, a drugą dłoń podniosła do oczu, żeby otrzeć je z łez.
Gen była niezłomna. Twarda. Potrafiła stanąć w burzy niepowodzeń i się nimi nie zniechęcać. Walczyć. O siebie, o rodzeństwo. Nie dając sobie nawet prawa do słabości. Wszystko jednak na pozór. Blednące chociażby w obecności męża tyrana.
Ot, takie piętno bycia najstarszą w dysfunkcyjnej rodzinie.
Wzięła głęboki, rozdygotany oddech, próbując zebrać siły. Pochyliła głowę w stronę Cilli i oparła ją na jej włosach.
- Nie mów tak. - jęknęła. - Lucas jest dobrym ojcem, jest dobry dla ludzi, po prostu czasem go ponosi. - powiedziała cicho, może nie do końca z przekonaniem, ale rzeczywiście chciała, żeby Cillia w to uwierzyła.
- Dzisiaj. Dzisiaj go poniosło. Po prostu. - poprawiła szybko, bo czasem oznaczało już jakąś wielokrotność zdarzeń, a przecież Gen planowała utrzymywać, że to jakiś jednorazowy epizod, czy coś w tym rodzaju. Niezmiennie nie chciała wtajemniczać siostry w swoje życie małżeńskie, a już na pewno nie w morderstwo, więc bardzo starała się ważyć słowa. W tych emocjach, które nią teraz targały, nie było to jednak łatwe, i czasem jakieś niepożądane słówko spadło niezauważone z jej języka.
- Obejrzyjmy może te Twoje horrory. Rozklejam się przez ten film. - dodała, wzdychając i unosząc głowę. Chyba obie wiedziały, że to bzdura i film ma najmniej do rzeczy. Gen jednak nie była dobra w zwierzeniach, znacznie łatwiej było dusić nieszczęścia w sobie, bo tego właśnie była nauczona. Nie szczerych rozmów z siostrą, a przepychanek słownych. Nie życzliwych uścisków, a piorunujących spojrzeń.
Ciężko było odciąć naleciałości ich przeszłości, ale zawsze warto było próbować.

priscilla j. halsworth
27 lat
163 cm
dyspozytorka we fremont fire district
Awatar użytkownika
god bless all of you now, 'cause i'm going straight to hell, and i'm taking you down with me

Post

„Jest dobry dla ludzi”? Czemu nie powiedziała „jest dobry dla mnie”? Koniec końców, przynajmniej tak dotychczas myślała, o to chodziło. Do diabła z innymi ludźmi, do diabła z tym, co robi i jak się do nich odzywa, dopóki to ją traktował dobrze lub, co najmniej, przyzwoicie.
Tak naprawdę to od zawsze, odkąd sięgała pamięcią, uważała Lucasa za frajera i dupka, i gnoja. Początkowo może i szukała czegoś, co mogłaby w szwagrze polubić, ale potem przestała. Winą częściowo obwiniała swoje podejście – bo w tamtych latach naprawdę mało kogo lubiła – a kiedy wreszcie wydoroślała, z przerażeniem odkryła niesłabnącą nienawiść względem Lucasa. Kończyło się więc tak samo: jak wchodzili, ona wychodziła. Oczywiście, Cilia wciąż czuła się porzucona – przez matkę, przez Genevieve – i prawdopodobnie tak sobie zachowanie szwagierki tłumaczył.
Ale od zawsze było w tym coś więcej.
Wbrew pozorom Priscilla nigdy nienawidziła dla samej nienawiści, nienawidziła, widząc w ludziach coś, co widziała w samej sobie lub bliskich jej osobach – w Green oraz, ostatecznie, w Rhettcie widziała porzucenie matki, w Lucasie natomiast – dupkowatość Liama. Chociaż może to w Liamie zobaczyła wreszcie dupkowatość Lucasa? Może dlatego w końcu odeszła?
Niejednokrotnie słysząc, co Rhett mówił na temat gościa, wzruszała ramionami i zgadzała się z każdym jednym słowem – właśnie tym się, między innymi, różniły. Cilia szczerze mówiła, co myślała o swoim byłym. Koniec końców i tak do Liama wracała, ale zawsze zgadzała się z tym, jakim idiotą był, zamiast to ukrywać. Zresztą… chyba nawet by się nie dało.
Za innymi ludźmi wciąż, powiedzmy, tak średnio przepadała. Lub inaczej: większość ludzi byłą dziewczynie co najwyżej obojętna, ale do Lucasa zawsze – nie wiedząc dlaczego – trudno było się Cilii przekonać.
Przewróciła więc oczami.
Czasem… – powtórzyła z lekkim niedowierzaniem. Czasami to i Liam okazywał się dobrym gościem. Nieczęsto – właściwie to rzadziej niż częściej – ale jak długo się znali, widziała może dwa takie przebłyski. Jednak czy to cokolwiek oznaczało? „Czasami” bywa niewystarczające, szczególnie w takich kwestiach, które starsza, a zatem dojrzalsza oraz mądrzejsza siostra, określała jako „ponoszenie”.
Priscilla była, jaka była. Mówiła to, co mówiła, a także robiła to, co robiła – ciągle paliła za sobą któryś most, kłócąc się na przykład z rodzeństwem, z którym łatwiej byłoby trzymać się blisko. Rozumowała jednak prosto: ona robić to mogła, podczas gdy inni ludzie, krzywdząc ich, przekraczali niepisaną granicę. Kto jak kto, ale Cilia – podobnie zresztą jak i Rhett – potrafiła się wkurzyć.
Włączę ci jeden z moich ulubionych comfort movies – powiedziała z uśmiechem. Za pomocą zwykłego, nieznacznego uniesienia kącików ust, od razu nadała swoim słowom zupełnie inny, bardziej beztroski i szczęśliwy ton. Sięgnęła też po pilota, wciskając parę przycisków i dodała: – Klasyka kina w czystej postaci – wytłumaczyła swój wybór.
Przyglądała się otwierającej scenie Piątku trzynastego, tego samego filmu, który zaczęła oglądać jakiś czas temu – kiedy spotkała zakrwawionego sąsiada na korytarzu. Wolała, co prawda, Halloween, ale chciała dokończyć wreszcie serię z Jasonem Voorheesem. Mimo to zdecydowała się powiedzieć coś jeszcze, coś bardzo ogólnikowego, aby Genevieve odniosła wypowiedziane słowa do siebie.
Czasem Liam… się złościł – powiedziała ostrożnie, nieważne, czy zgodnie z prawdą, czy nie. Wściekał się, rzucał szklankami i talerzami, wyzywał i straszył starsze panie po sąsiedzku. Jednak widząc policję za drzwiami, za każdym razem się uspokajał, a Cilia rzucała głupim tekstem w stylu „wszystko w porządku, panie władzo”. Bo tak naprawdę – w wypaczonym rozumieniu dziewczyny – naprawdę było. Działo się to, do czego przywykła, w czym umiała się odnaleźć.

Genevieve Green
40 lat
174 cm
Redaktor naczelny gazety
Awatar użytkownika
The magic you are looking for is in the work you're avoiding.

Post

Właściwie Genevieve nie znała siostry z takiej strony. Teraz mogłoby się wydawać, że to naprawdę cierpliwa i troskliwa dziewczyna. Znaczy, pewnie zawsze taka była, tylko Gen, zamykając ją w pokoju przed przemocą ze strony ojca, a potem usilnie udając, że wszystko jest dobrze, nie miała sposobności, żeby to zauważyć. Sama sobie odebrała to wsparcie, które mogła otrzymać od rodzeństwa, odcinając ich od decyzji i problemów. Te problemy i tak ich dosięgły, może nawet bardziej, niż gdyby lata temu była z nimi szczera, ale skąd mogła wiedzieć, że właśnie tak to się potoczy? Zawsze chciała dobrze. Zawsze myślała, że robi to, co należy, poświęcając w tym wszystkim swoją młodość i beztroskę. Teraz dobitnie uświadamiała sobie, że wszystkimi swoimi staraniami zapracowała sobie na wykluczenie przez brata, czy siostrę.
Uśmiechnęła się blado do Cilli i spojrzała w ekran telewizora. Wszystko jedno co tam leciało, byle mogła zająć czymś umysł. No może nie pomyślała o tym, że krwawe sceny będą dla niej jak żywe w obecnych okolicznościach, i może już lepiej było płakać przy jakimś dramacie, nad losem jego bohaterów. I ukradkiem trochę nad swoim własnym.
Spojrzała znowu na siostrę, kiedy ta wspomniała o Liamie.
Przyglądała się jej uważnie. Z troską. Trochę zbyt długo milcząc, żeby to milczenie nie stało się wymowne. Czasem się złościł brzmiało jak wstęp do historii, której Gen bała się usłyszeć. Jak wstęp do jej własnej historii.
Głęboki oddech napełnił jej płuca powietrzem. W tle szumiały niepokojące odgłosy filmu, ale cała uwaga Genevieve skupiona była na Cilli. Była z niej dumna, że potrafiła odejść od nieodpowiedniego mężczyzny. Odejść w porę. Nawet jeśli źle wybierała, to póki umiała powiedzieć dość, nie było najgorzej.
- Przykro mi, że musiałaś go znosić. - powiedziała w końcu. Bez krytykowania jej decyzji, bez ’a nie mówiłam’, bez pouczania. Bo z tym co dzisiaj się wydarzyło, nie czuła się już odpowiednią osobą, by mówić innym co jest złe, a co dobre, czy by ogólnie podejmować cudze decyzje lub je oceniać.
Śmierć Lucasa sprowadziła ją na ziemię. Bardzo boleśnie. Nawet jeśli to wszystko dopiero do niej docierało, jej świat już stał się inny. Całe to udawanie nagle przestało mieć jakikolwiek sens. Jej życie, stylizowane na idealne, legło w gruzach, o czym za chwilę dowie się całe miasteczko. A wystarczyło być mądrzejszą i odejść w odpowiednim momencie. Nie szukać wymówek, nie zasłaniać się dziećmi. Odejść, zwyczajnie, zgodnie z prawem, posyłając mężowi papiery rozwodowe. Walczyć o opiekę nad dziećmi, zmierzyć się z gniewem mężczyzny. Gen zatraciła się w tym swoim kłamstwie, aż w końcu sytuacja ją przerosła i stała się tragedia. Być może to było nieuniknione, a być może wystarczyło w porę powiedzieć pas. Czuła więc teraz jak życie przecieka jej przez palce. Jak dokumentnie je sobie zniszczyła, wybierając Lucasa dwadzieścia lat temu i tkwiąc przy nim przez kolejne dwadzieścia lat.
Wątpiła jednak, czy taki koniec ich historii, pozwoli jej odetchnąć z ulgą. Teraz, jedynym co jej pozostało, było dalej tkwić w swojej roli, co łamało jej i tak już złamane, serce.
- Ja i Lucas.. - zaczęła powoli. - Nie jest tak cały czas. I mamy dzieci. Znajdziemy rozwiązanie. - dokończyła, chociaż w jej głosie na próżno było szukać jakiegoś przekonania czy zawzięcia.
Dzieci. To jak bardzo je skrzywdziła, dopiero zaczynało przebijać się do jej świadomości. Jej warga zadrżała, jakby znowu miała się rozkleić, ale zagryzła ją mocno i jakoś się trzymała. Nie mogła o nich teraz myśleć, bo groziło to jej całkowitym rozpadem.
- Cillia, posłuchaj. - kolejny głęboki wdech, dodający jej odwagi. - Nie chcę wracać dziś do domu. Mogę zostać? Tylko do rana. - zapytała, tym samym ostatecznie wciągając siostrę w serię przesłuchań, mających dać Gen alibi na dzisiejszą noc. Wszystko zgodnie z planem. Poza jej psychiczną równowagą.

priscilla j. halsworth
27 lat
163 cm
dyspozytorka we fremont fire district
Awatar użytkownika
god bless all of you now, 'cause i'm going straight to hell, and i'm taking you down with me

Post

Liczyła na coś więcej, ale potem zaczęła się zastanawiać, czy ona powiedziałaby coś więcej? Czy gdyby znalazła się w miejscu Genevieve, to czy otworzyłaby się przed… kimś takim? Czy byłaby szczera z młodszą siostrą? Z t a k ą siostrą? Z osobą, która zawsze jej dogryzała? Która nie potrafiła okazywać wdzięczności? Która zamiast się odezwać, ignorowała większość wiadomości i telefonów? Która nawet nie powiedziała, że wróciła do miasta?
Zamiast jednak zrobić to, co robiła dotychczas – jak zawsze odtrącając straszą siostrę – Cilia zareagowała zgoła inaczej. Chciała wypróbować inne podejście, takie, które niejednokrotnie widziała u Genevieve. W końcu, od kogo innego mogłaby uczyć się empatii i zrozumienia, co? A skoro Green zdecydowała się przyjść właśnie tutaj, widocznie była to jedyna możliwość.
Obyś szybko je znalazła – odezwała się, tak szczerze, jak mogła. Wbrew pozorom to, co widziała, bardzo Cilię zabolało. Oczywiście, najczęściej zachowywała się tak, jakby miała wszystko w dupie, ale to wyłącznie pozory – w gruncie rzeczy się przejmowała. O wiele bardziej, niż chciałaby to przyznać, więc gdyby ktokolwiek o to zapytał, na pewno by zaprzeczyła. Jednak z drugiej strony, gdyby spotkała Lucasa, od razu wydrapałaby mu oczy za to, co zrobił Genevieve.
Odwróciła wzrok, lekko spięta, niepewna tego, czy powinna dodać coś jeszcze, czy wreszcie zamilknąć. Dlatego, zanim cokolwiek wymyśliła, dodała: – Nie czekaj zbyt długo – powiedziała.
Ale może właściwie… poprosiła?
Co jest bardzo dziwne, bo jeżeli o cokolwiek prosiła, robiła to w ostateczności, czyli… bardzo rzadko. Jak daleko sięgała pamięcią, o wiele lepiej radziła sobie sama. Opanowała tę prostą naukę już w dzieciństwie i od tamtego momentu powtarzała sobie pięć prostych słów: „możesz polegać wyłącznie na sobie”. Przecież to, co robiło rodzeństwo, uważała – w większości – za kłamstwa, nieszczerość, zaprzeczanie temu, co widziała, co się działo. A kiedy zaczynała polegać na innych, zawsze kończyło się tak, jak z Liamem – zostawała sama, bez pieniędzy i przyjaciół, u których mogłaby przenocować.
Wreszcie podniosła nieco głowę, spoglądając – na tyle, na ile mogła – na Genevieve. Uśmiechnęła się. Zachowywała się dziwnie, robiąc coś, co robiła bardzo rzadko, szczególnie w odniesieniu do rodzeństwa, zarówno tego starszego, jak i młodszego – była dość miła. Sama nie do końca to rozumiała, wiedziała jednak, że to, co widziała w zaszklonych oczach Green, sprawiało jej ból.
Nie rozumiała tego, nie podobało jej się to… te uczucia. Nigdy nie była w tym dobra.
Zrobimy sobie pajama party – powiedziała mimo to z uśmiechem, robiąc dobrą minę do złej gry, jakby swoim optymizmem mogła polepszyć nastrój starszej siostry. Czy mogła…? Tak i nie. Wszystko zależy, między innymi od tego, z jakim nastawieniem tutaj przyjechała – czy wolała pławić się w smutku, czy próbowała zapomnieć o tym, co się stało. Czymkolwiek to było.
Odwróciła się w stronę telewizora, trafiając akurat na beztroską scenę, w której grupka głupich dzieciaków cieszyła się na myśl o wakacyjnym obozie. Skąd mogli wiedzieć, jak to się potoczy?
Zostań jak długo potrzebujesz – dodała, jeszcze raz wygodnie opierając policzek o ramię Genevieve. I to kolejny powód, dla którego się odwróciła – tak łatwiej jej było mówić o swoich uczuciach, o takich szczerych rzeczach, do których normalnie by się nie przyznała.

Genevieve Green
40 lat
174 cm
Redaktor naczelny gazety
Awatar użytkownika
The magic you are looking for is in the work you're avoiding.

Post

Gen nie chowała urazy do swojego rodzeństwa. W gruncie rzeczy, nieskończenie czekała na dzień, w którym powiedzą jej, że hej, to jest pora, żeby znowu spróbować być normalną rodziną, i ona by w to weszła. Bez pytań, bez osądzania, czy wypominania błędów. Czy to Cilli, czy Rhettowi mogła bez wahania dać czystą kartę. Zresztą dawała ją, przy każdym ich spotkaniu. Tylko sama jej nie dostawała i to zdecydowanie komplikowało sprawy.
Teraz naprawdę musiała wyglądać żałośnie, skoro czuła jakąś życzliwość od siostry. I naprawdę, skłaniało ją to do tego, żeby się zwierzyć, ale, chociaż chciała, to przecież nie mogła. Nawet nie, że nie mogła dla siebie, tylko dla niej. Potem przesłuchania, a gdyby sprawy poszły źle, to oskarżenia o składanie fałszywych zeznań. Nie mogła.
I żałowała, że nie wybrała baru, chociaż z siostra było jej zdecydowanie lepiej niż w głośnym miejscu, w otoczeniu obcych ludzi. Głównie mężczyzn, na których pewnie przez jakiś czas, nie będzie chciała patrzeć. Jednak gdyby wybrała bardziej neutralny teren, nie musiałaby walczyć z myślami nakazującymi jej powiedzieć co rzeczywiście się wydarzyło, po prostu zamknęłyby się one w jej głowie i jakoś dotrwałaby do rana. A rano.. rano zawsze wszystko wygląda inaczej. Lepiej, gorzej, inaczej.
Cillia sprawiała wrażenie, jakby naprawdę się przejmowała i Gen ufała temu wrażeniu. To była jakaś nowość. Kojące uczucie troski, którym nieczęsto ktoś ją darzył, ale też nieczęsto była ku temu okazja, skoro Genevieve uparcie pokazywała się światu z nienagannie ułożoną fryzurą, delikatnym makijażem, i w butach na obcasie, jako kobieta zadowolona z życia. Po co takiej dodatkowa troska? W naturalnym odruchu chciała oszczędzić siostrze zmartwień, ruszyła się więc trochę i objęła ją ramieniem.
- Hej, niepotrzebnie się martwisz. Przecież wiesz, że sobie poradzę. - rzuciła, siląc się na uśmiech. - To tylko małżeńska kłótnia. - dodała, trochę pewnie absurdalnie - chcąc pocieszyć siostrę. Słowa te jednak, pozostawiły gorzki smak na jej języku. Już je kiedyś wypowiadała, gdy za ścianą walczyli rodzice. Zarówno wtedy, jak i teraz, była w Genevieve ta sama łagodność i pewność, chociaż świadomość podobieństwa swojego życia, do życia matki, którą przecież miała już dawno, teraz spadła na nią ze zwielokrotnioną mocą. I nawet jeśli zatrzymała to błędne koło swojej historii, to ono toczyło się nadal w jej głowie, siłą rozpędu.
Wzięła głęboki oddech. Zostałaby chętnie znacznie dłużej, najlepiej do czasu odnalezienia zwłok, albo aż do pogrzebu, bo cholernie się bała tego co miało się wydarzyć. Bała się, że nie wytrwa trzymając się swojej wersji zdarzeń. Że nie będzie umiała być zarówno opanowana jak i zrozpaczona. Ale przecież zostać nie mogła. Jej scenariusz tego nie przewidywał, a na improwizację nie było teraz miejsca. Poza tym Nile i Henry. Myśl o synach niemal ścinała ją z nóg. Przecież to oni byli dla niej najważniejsi od kiedy tylko się urodzili. Wszystko robiła dla nich. Walczyła dla nich i cierpiała dla nich. A teraz pozbawiła ich ojca.
- Dziękuję Cillia. - powiedziała po chwili, będąc rzeczywiście wdzięczna siostrze, za to bezpieczne miejsce, które jej oferowała. W tym momencie to znaczyło bardzo wiele i wszystkie ich konflikty całkiem blakły, przy tej czułości, którą Gen otrzymywała od siostry. Wzięła głęboki oddech, który chociaż nie ukoił jej nerwów, to pomógł uświadomić sobie, że więzy krwi, łączące ją z Cillią, mają jednak znaczenie dla ich obu. Może i nie łatwo było przewidzieć zachowania siostry, może często wykraczały one poza ten pożądany schemat, ale Gen i tak była z niej dumna. Widziała w niej siłę, opanowanie, ale też zgodę z samą sobą. Co naprawdę było imponujące dla kobiety, która większość życia postępowała wbrew sobie.
- Ten film jest straszny. - stwierdziła, chcąc trochę umniejszyć powadze sytuacji. Zaśmiała się nawet przy tym krótko, ale nawet w jej krótkim chichocie dało się wyłapać nienaturalność. Nie stać jej jednak było na więcej w tym momencie. - Rozkręci się? Czy tylko w nim mordują? - dopytała, skupiając się na neutralnym temacie, ale mówiąc o mordowaniu, nie potrafiła nawet wymusić jednego ze swoich zwyczajowych uśmiechów.

priscilla j. halsworth
ODPOWIEDZ