004.
Lenny znał bardzo dobrze ranczo Pearsonów. Bywał na nim bardzo często — i to początkowo z całkiem dobrych powodów — jak to bywało w takich miejscach, nowe ręce do pracy były cały czas potrzebne. A tak się właśnie dobrze składało, że Locksmith miał je dwie, czyli spełniał wszystkie wymagania stawiane przez pana Pearsona, by go zatrudnić przy pomocy z ranczem. Niestety jak to Lenny miał w nawyku — który wyrobił już pomimo swojego jeszcze bardzo młodego wieku — nie potrafił nigdzie zagrzać zbyt długo miejsca. Wyrzucili go już z dwóch robót dodatkowych, choć ten uważał, że to on sam rezygnował, bo przecież nie będzie robił za jakieś marne grosze, co nie?
Koniec końców wylądował w Jackalope Ridge i cieszył się z tego, że mógł wykonywać bardzo prostą pracę i w zamian tego zarobić jakieś grosze, bo jego rodzice już dawno poza podstawowym wyżywieniem nie gwarantowali mu niczego więcej, więc sam musiał ogarnąć sobie nowy telefon czy kurtkę. Natomiast jeszcze bardziej cieszył go fakt, że pracował na tym konkretnym ranczo, na którym mieszkała Melody Pearson — dziewczyna w normalnym świecie kompletnie dla niego nieosiągalna, jednak na tym etapie swojego życia Lenny był jeszcze nieznającym realiów nabuzowanym, wyrośniętym nastolatkiem, więc mógł mieć marzenia.
A te o dziwo okazały się do spełnienia, bo jakoś to było tak z tymi „grzecznymi dziewczynkami”, że podobali się im ci „nie do końca grzeczni chłopcy”, a Locksmith stanowczo do takich się zaliczał, dzięki czemu wkradł się w jej łaski… i nie tylko w to.
Usłyszał charakterystyczne skrzypnięcie drzwi, a później kroki. Zatrzymała się w miejscu i pewnie zwątpiła, bo nie było go w zasięgu wzroku, ale ten skrzętnie ukrywał się za drewnianym filarem, poczekał jak podeszła wystarczająco blisko i wtedy nagle jego długie łapy pojawiły się znikąd, łapiąc ją w pasie i pociągając do siebie, tak że zaraz to ona wylądowała na jego miejscu.
— Skradanie się niezbyt ci wychodzi, Pearson — powiedział zaczepnie, znacznie ograniczając odległość między nimi i zbliżając swoją twarz niebezpiecznie blisko do jej buzi. — Mam nadzieję, że wymykanie się z domu poszło ci lepiej, bo nie chciałbym uciekać przed twoim ojcem z widłami — dokończył swoją myśl i już nie pokusił się na żadne werbalne przywitanie, tylko zamiast tego bez uprzedzenia i ostrzeżenia ukradł jej krótki, choć intensywny pocałunek, a po nim odsunął swoją twarz nieznacznie do tyłu, zakotwiczając się swoim jasnym spojrzeniem w jej dużych oczach.
Jego dłoń powędrowała do góry, by odgarnąć jej włosy za ucho.
— Już się bałem, że dzisiaj też odwołasz, ostatnio nie masz czasu — odpowiedział neutralnym tonem, stwierdzając fakt, ale bez żadnego cienia pretensji w głosie, bo choć orłem nie był, to zdawał sobie sprawę, że łapanie samych najwyższych ocen i różne zajęcia pozalekcyjne zajmują wiele czasu, jednak ostatnio wydawało mu się, że Melody miała go dla niego coraz mniej.
Melody Pearson