ODPOWIEDZ
33 lata
169 cm
pedagog szkolny — john bates’ middle and high school
Awatar użytkownika
we look into each other's eyes as we shake hands. his are full of death and horror, but in them I see my face reflected, and inside my tiny eyes, I think I see some hope

Post

The Colour Red
txt

Mierząca czterdzieści kilometrów droga nie ma końca. Każda następna minuta uczy Aleerę cierpliwości i poskramia ogłuszającą potrzebę dodania gazu. Opiera się pokusie, postanawia się nie śpieszyć i utrzymuje jednostajne tempo. Wie do czego może doprowadzić nieostrożność — zagląda do kolorowej prasy, ogląda wiadomości: zwłaszcza w porze zimowej mówią o przecenianiu umiejętności, o szpitalach pękających w szwach od brawurowych kierowców.
Widoczność jest słaba, łuna przednich świateł znika w zawiei na długości dwóch metrów. Rozważa zatrzymanie się i przeczekanie najgorszych opadów, lecz pragnienie dotarcia do domu okazuje się silniejsze od zdrowego rozsądku. Ignoruje wirujące w szalonym tańcu płatki, nie zwraca uwagi na migoczącą w samochodowych reflektorach biel, która spowija wszystko dookoła. Zasypane pobocze, asfalt, świat w lusterkach — wszystko jest rozmazane. Aleera klnie okropnie, zmienia bieg na niższy oraz zwalnia.
Świat pogrąża się w milczeniu. Kiedy trzaska gałąź przeciążona śniegiem, dźwięk toruje sobie drogę przez zagęszczoną ciszę; innym razem wieje wiatr, wyrzucając w jej kierunku obłoki białego kurzu. Unoszą się nad ziemią, krążą w nieustannych piruetach, by wzlecieć ku mrocznemu niebu. Przemierza następne kilometry, mając spojrzenie wlepione w drogę. Ogląda się na bok na ułamek sekundy — widok zdezelowanej osobówki początkowo bierze za omam wzrokowy. Gdy postanawia stanąć jest na to na późno — wdusza hamulec. Pojazd gładko mknie poślizgiem po wysłużonym asfalcie, a ona o mało nie dostaje palpitacji serca.
Idiotka
Bierze głęboki oddech. Dygoczącymi rękoma odpina pas kierowcy. Wysiada, otulając ramiona połaciami wełnianego płaszczu, a dłonie oplatając wokół latarki. Wdycha kłaki śniegu, brnie przez wirującą zawieję i toruje sobie drogę w śnieżnej masie. Światło z trudem przebija się przez padający śnieg — z każdym krokiem słabnie coraz bardziej, lecz udaje mu się rzucić słabą łunę na miejsce wypadku.
Oddech grzęźnie kobiecie w gardle. Mimowolnie wodzi zamglonym wzrokiem po śladach intensywnego hamowania. Szuka znamion nieszczęścia w grubych zaspach i na korach drzew — pojazd zdawał się obrócić wokół własnej osi zanim uderzył w jedno z drzew wyrastających z pobocza. Ma wrażenie, że metalowa powłoka nie wytrzymała siły uderzenia, samochód niemalże owinął się wokół pnia, wiążąc jednego z pasażerów w wygiętych blachach. Drugi wyleciał chyba przez szybę niczym z procy, rozbijając ją w drobny mak. Turlał się jeszcze parę metrów zanim przydroże kamienie dotkliwie pokiereszowały odsłonięte części ciała. Kilka poważnych rozcięć krwawiło złowrogo, zabarwiając bielmo śniegu.
Scena ryje się w podświadomość Aleery, pobudzając uczucie strachu, z którego wydawało jej się, że dawno wyrosła. Usta układały się w siarczyste przekleństwa, ręce łapały za głowę w geście bezsilności. Spanikowała na długie minuty zanim niepokojący dreszcz przywrócił jej jasność umysłu. Mocny krok przekształcił się w nerwowy bieg ku samochodowi — trzęsące się ręce pośpieszenie chwyciły za spoczywający w uchwycie telefon, pozwalając mu prawie wyślizgnąć się z rąk. We wstecznym lusterku dostrzegła reflektory — dwie żółte lampki zbliżające się ze stałą prędkością. Sunące ostrożnie po zdradliwym podłożu do miejsca wypadku. Nie myśląc za wiele, wybiegła na ulicę, machając w powietrzu wolną ręką, gdy drugą nadal próbowała wybrać numer alarmowy.

Michael J. Hayward
36 lat
180 cm
US Navy SEALs
Awatar użytkownika
I spoke to God today, and she said that she's ashamed. What have I become, what have I done? I saw the devil today and he looked a lot like me. I looked away, I turned away!

Post

Ostatnimi czasy Michael ciągle jeździł. Przyzwyczaił się do życia w trasie, zazwyczaj oznaczało to jednak podróżowanie samolotem czy śmigłowcem z miejsca w miejsce – był odbierany i odstawiany. Czasem pod ostrzałem ognia, a czasem aż bardzo spokojnie. Przywykł do tego. Teraz natomiast, odkąd ich drużynę rozlokowali, ciągle jeździł samochodem. Zaczął w pełni korzystać z uroków chargera, którego właścicielem był już od… ilu to lat? Trzynastu? Czternastu? Coś około tego. Wstawał jednak dużo wcześniej, niż dotychczas miał to w zwyczaju, żeby zdążyć do jednostki. Wracał późno, bo – w normalną pogodę – jechał około godziny, a kiedy padał śnieg to wszystko jeszcze bardziej się przeciągało. Na szczęście potrafił jeździć spokojnie, szczególnie kiedy kłócił się z żoną, więc wolał jak najmniej przebywać w domu. Tak było bezpieczniej.
Hayward wyszedł z domu dość wcześnie, doskonale wiedząc, że będzie musiał odkopać samochód ze śniegu. Całą noc padało. Temperatura trzymała się jednak około zera, dlatego dodatkowo deszcz wymieszany ze śniegiem dodatkowo podmarzł. Michael wolał lato. Chyba za bardzo przyzwyczaił się do upałów Bliskiego Wschodu, żaru lejącego się z nieba i powietrza ciężkiego od piachu.
Jechał tak, jak zawsze, w mundurze i z głośną muzyką, aż wreszcie przed sobą zobaczył dwa samochody. Jeden uderzył w drzewo, natomiast drugi zatrzymał się na poboczu. Nagle dostrzegł kobietę, machającą ręką, więc gwałtownie wcisnął hamulec, a tyłem samochodu zarzuciło – tak bywa, kiedy jeździ się z napędem na tył. Michael opanował chargera, włączając zaraz światła awaryjne, żeby następnie wysiąść z ciepłego samochodu. Rozejrzał się dookoła, czując, jak robi mu się gorąco. Widział dość poważny wypadek, taki, jakiego ofiarą padła Leanne – wszystkie wspomnienia, płacz matki i dwóch innych sióstr, wyrzuty sumienia i złość, wróciło jak za dotknięciem cholernej magicznej różdżki. W tym jednym momencie. Kiedy on powinien był zachować zdrowy rozsądek.
Na szczęście zaraz się opamiętał i szybkim krokiem podszedł do ciemnowłosej. Uważnie obserwował dziewczynę.
Wszystko w porządku, ma’am? Co się stało? – Michael złapał roztrzęsioną kobietę pod ramię, na wypadek, gdyby to ona uczestniczyła w wypadku. Wydawało mu się to jednak mało prawdopodobne. Po pierwsze – zachowywała się dość rozważnie i stała o własnych siłach, obok otwartego samochodu, z telefonem w dłoni, po drugie natomiast – tuż obok widział rozbite auto, prawie owinięte wokół drzewa, w którym dostrzegł jakąś postać. Oczywiście, istniało prawdopodobieństwo, że kobiecie udało się wydostać z pojazdu i tak reagowała na stres. Widział to podczas misji, kiedy ranni żołnierze zachowywali się tak, jakby nic im się nie stało. Adrenalina pozwalała im dalej walczyć. Szok także. Gorzej robiło się, kiedy emocje odpuszczały.
Odzywając się, sprawdzał jednocześnie, czy jest świadoma tego, co się wydarzyło. Nie widział sytuacji, trudno było ocenić mu zatem, kto jest rzeczywiście poszkodowanym – dlatego zawsze najpierw zbierał podstawowe informacje, niepodważalne fakty, a dopiero potem działał. Musiał wiedzieć, co się stało, aby coś zrobić i rozwiązać problem. Bo tak, przeszkolił się w udzielaniu pierwszej pomocy. Za pieniądze podatników, co prawda, ale zawsze... Jednak fragment kursu, zatytułowanego ładnie taktyczno-bojową opieką nad poszkodowanym, właśnie tego dotyczył – aspektów bojowych, wojen i bitew wojskowych. Michael uczył się działania pod ostrzałem, na polu bitwy i w trakcie ewakuacji medycznej, a także postępowania z ranami od kul, granatów oraz improwizowanych ładunków wybuchowych. Ale w wypadku samochodowym? Ze zwykłymi złamaniami? Coś niecoś o tym wiedział, jednak czy na tyle, aby pomóc, zamiast zaszkodzić?

Aleera Atherton
33 lata
169 cm
pedagog szkolny — john bates’ middle and high school
Awatar użytkownika
we look into each other's eyes as we shake hands. his are full of death and horror, but in them I see my face reflected, and inside my tiny eyes, I think I see some hope

Post

Czuła, jak adrenalina buzuje jej w żyłach, pulsuje w sercu, pompuje krew do mózgu i mięśni. Czuła uderzenie energii, iskrzenie pobudzonych dendrytów i synaps, gdy bieg zaczynał zyskiwać na prędkości, a stopy odrywać od lśniącego od wilgoci asfaltu. Złapała nieudolnie równowagę, podbierając się wolną ręką o maskę własnego samochodu, podczas czego przyciśnięty do ucha telefon wykonał malownicze salto w powietrzu, uderzając o ziemię. Po chwili wahania zaprzestała poszukiwań po omacku, pozwoliła sobie na siarczyste przekleństwo i pognała w stronę drugiego kierowcy.
Czuła dudnienie pulsu w uszach. Wzrok mącił jej krwawy krajobraz z miejsca wypadku wespół z przecinającym powietrze śnieżnym puchem. Widok zdewastowanego samochodu oraz unieruchomionych poszkodowanych wdarł się agresywnie do jej umysłu, powodując poruszenie i zdekoncentrowanie, którego się po sobie nie spodziewała. Chciała działać racjonalnie; tak jak zagubionego telefonu poszukiwała u siebie charakterystycznej rozwagi. Odwagi z rodzaju roztropnych, by powrócić na miejsce wypadku i pomóc jego ofiarom, nie ulegając posępnym emocjom ani panice. Tu, na skraju pustkowia, odbierające dech krajobrazy wydawały się niemalże odległe.
Złapana pod ramię, uspokoiła oddech, choć serce protestowało z głośnym łomotem. Obecność drugiej osoby dodała jej otuchy, głos wyrywał się z gardła, by podzielić się napotkaną niedolą oraz zrzucić z barków ciężar odpowiedzialności. Mimo to pośpiesznie wysunęła rękę z męskiego uścisku, jakby wiedziała, że nie wypada zatracić się w fałszywym poczuciu bezpieczeństwa.
— O rany — sapnęła, łapiąc oburącz za połacie płaszczu i osłaniając okalone niewystarczająco ciepłym materiałem ciało przed zacinającym śniegiem. Przeszedł ją dreszcz, kiedy płatki śniegu zaczęły rozpuszczać się na jeansowych spodniach i bawełnianym t — shircie.
— Ma Pan telefon? Próbowałam zadzwonić pod numer alarmowy, ale... tam są ranni ludzie — odwróciła się całym ciałem, palcem wskazując w ciemnościach owinięty wokół drzewa samochód, choć widok był ewidentny i nie potrzebował podkreślenia. Wreszcie opanowała tembr głosu, kiedy płuca nie domagały się dłużej gwałtownych wdechów. Zaczęła mówić znacznie spokojniej, prawie wyzbywszy się jego drżenia.
— Widziałam dwie osoby. Obie nieprzytomne. Jedna jest zatrzaśnięta w samochodzie, a ta druga leży kilka metrów dalej, chyba wypadła przez szybę — powiedziała, ostrożnie formułując każde zdanie, nadal nie ufając roztargnionemu umysłowi. Przestąpiła niecierpliwie z nogi na nogę, niezdolna do ustania w miejscu. Doskwierało jej zimno z przemoczonych rękawiczek, na których stale osadzały się nowe płatki śniegu oraz rozsadzające wnętrze podenerwowanie — Nie wyobrażam sobie zostawić tych ludzi na pastwę losu, ale sama sobie nie poradzę. Potrzebuję pana pomocy — gdy tylko zaadresowała prośbę, napięcie uderzyło w nią z dwukrotną siłą. Pod przymkniętymi powiekami zgromadziły się potworne wyobrażenia zmasakrowanych ciał niczym na najkrwawszy z horrorów. Strach sunął po chłodnej skórze, to w górę to w dół gorącymi przypływami. Był okropny — jak dźwięk, który słyszy się w nocy, w pół śnie, gdy człowiek budzi się w panice pełnej konsternacji.
Ale było coś jeszcze — zdeterminowanie. Skromna pewność, że zapamiętała trochę ze szkolenia pierwszej pomocy i zdoła pomóc tamtym ludziom.

Michael J. Hayward
36 lat
180 cm
US Navy SEALs
Awatar użytkownika
I spoke to God today, and she said that she's ashamed. What have I become, what have I done? I saw the devil today and he looked a lot like me. I looked away, I turned away!

Post

Życie Michaela, by tak rzec, składało się z takich właśnie momentów. Najlepiej radził sobie bowiem w obliczu najgorszych, najstraszniejszych problemów, takich jak zagrożenie życia, wypadek czy ostrzał i wybuch. Pytanie: czy to przyszło z czasem, z momentem, w którym zaciągnął się do wojska, czy w ogóle zaciągnął się, ponieważ potrzebował ogromnych ilości adrenaliny, żeby jakoś funkcjonować?
Odsunął rękę, dając kobiecie tak wiele przestrzeni osobistej, ile w tym momencie potrzebowała. Rozumiał to. W parę chwil doskonale zapanował zarówno nad swoimi ruchami, jak i mimiką, przede wszystkim jednak – nad wspomnieniami. Ale cokolwiek robił, jakkolwiek próbował odwrócić własną uwagę, wciąż słyszał to cholernie zdanie. Przeklęte słowa.
Chyba umieram, Mikey… – wypowiedź młodszej siostry, zniekształcona dźwiękiem syren wozów strażackich oraz karetek, bezustannie dźwięczała mu w uszach. Tak jakby Leanne dopiero co zadzwoniła, jakby dopiero co się widzieli i rozmawiali ze sobą twarzą w twarz. Ale minęło prawie dwadzieścia lat… Odeszła dawno temu, zostawiając po sobie jedynie ból, nic więcej.
Ma’am – odezwał się spokojnym, opanowanym tonem. Początkowy strach, niepewność i złość zastąpiło wyłącznie mgliste wspomnienie przeżytego koszmaru. Nienaturalnie blada, porcelanowa wręcz twarzyczka Leanne, wrak samochodu… Wciąż – przeszło dwadzieścia lat później – wydawało mu się to cholernie nierealne.Śmierć znał, owszem. Ale zawsze przybierała ona inne twarze. Nie jej. Coś takiego nigdy nie powinno było spotkać jego młodszej siostrzyczki.
Szkoliłem się z zakresu udzielania zaawansowanej pomocy medycznej w nagłych wypadkach – przyznał Michael, wpatrując się w oczy nieco niższej, wystraszonej kobiecie. Wyjaśnił, co potrafił, bo zawsze to robił. Mało brakowało, aby jeszcze wylegitymował się pełnym stopniem i jednostką…
Co prawda, przeszkolenie dotyczyło ran postrzałowych, kłutych, złamań i innych obrażeń, mogących wystąpić – i występujących bardzo często – podczas misji i bitew. Skoro jednak potrafił poskładać człowieka po wybuchu ładunku, to poradzi sobie też z bardziej typowymi obrażeniami, takimi jak skręcenie, zwichnięcie lub złamanie. Wiedział, co robić, jednak – z drugiej strony – faktycznie udzielenie pomocy to coś innego. Michaela, jako żołnierza, obowiązywało wiele zasad zarówno kodeksu wojskowego, jak i stanowego. Wszędzie było inaczej, jednak niezmienne pozostawało to, kto może udzielać bardziej zaawansowanej pomocy – wykwalifikowany personel medyczny. Mężczyzna w służbie czynnej natomiast, nieważne, jak dobrze przeszkolony za pieniądze podatników, najpierw musiał wyrobić certyfikat i zostać ratownikiem medycznym. Gdyby spróbował pomóc ludziom, a w efekcie okazałoby się, że bardziej zaszkodził, to z pewnością zostałby ukarany zarówno w jednostce, jak i poza. Ale przecież ich tak nie zostawi. Musi coś zrobić.
Sprawdzę, co z ludźmi, jeżeli w międzyczasie wyjmie pani apteczkę z mojego bagażnika. Samochód zostawiłem otwarty, a kluczyki są w stacyjce – poprosił kobietę tak samo łagodnym i spokojnym tonem jak dotychczas, w międzyczasie wyciągając już telefon z kieszeni spodni mundurowych. Wsunął go tam… sam nie wiedział kiedy. Prawdopodobnie zrobił to odruchowo, wysiadając z samochodu. Bo kiedy podtrzymał kobietę, obie ręce miał już wolne. Biorąc jednak pod uwagę specyfikę jego pracy, to, że pozostawał do dyspozycji dowództwa w każdym momencie, normalnym jest, że ciągle nosił ze sobą smartfona. Wyrobił w sobie ten odruch, chociaż poza tym – poza dzwonieniem – rzadko go używał.
Chciałem zgłosić wypadek. Samochód wypadł z drogi i uderzył w drzewo, z tego, co widzę dwie osoby są ranne – zaczął zgłoszenie, szybkim krokiem idąc w kierunku poszkodowanych. Cerber natomiast, widząc odchodzącego właściciela, wyskoczył z samochodu i pobiegł przed siebie, w kierunku rannych.

Aleera Atherton
33 lata
169 cm
pedagog szkolny — john bates’ middle and high school
Awatar użytkownika
we look into each other's eyes as we shake hands. his are full of death and horror, but in them I see my face reflected, and inside my tiny eyes, I think I see some hope

Post

Szalejące w klatce piersiowej serce biło coraz stabilniej. Echo raptownych uderzeń nie rozsadzało jej skroni, krew nie wrzała dłużej w żyłach pod wpływem adrenaliny. Z płuc dobywał się miarowy oddech, a dłonie przestały się trząść. Strach nadal miał nad nią władzę, lecz przeciwstawiała się mu z całych sił wierząc, że pomoc jest w drodze. Widziała nieznajomego chwytającego za komórkę, w ciszy zagłuszonej tylko pomrukiem silnika usłyszała głos operatora numeru alarmowego; była pewna, że to bezsilne czekanie niedługo dobiegnie końca, a ona będzie mogła wymazać miejsce wypadku z pamięci.
Słysząc następne słowa mężczyzny nie mogła uwierzyć w ślepe szczęście. Niespodziewanie los postawił na jej drodze kogoś, kto ma niezbędne przeszkolenie medyczne, doświadczonego w sprawach życia i śmierci. Praca w szkole wymagała od niej zdania kursów pierwszej pomocy, przyswojenia sobie podstawowej wiedzy medycznej, acz zetknięcie z przemijaniem wywoływało w niej poruszenie. Do niedawna zupełnie nie obawiała się śmierci; bała się czerpania z codzienności całymi garściami. Widziała życie jako cierń, zatopiony w skórze. Drzazgę, która utknęła w niej na dobre i nie sposób było ją wyciągnąć. Może, gdyby siostra nie ubiegłaby jej w drastycznym postanowieniu, nie trącałaby dłużej owej zadry, wbijając ją coraz głębiej. Może nie bałaby się śmierci, tak samo jak życia, choć od kresu dzielił ją ocean nocy oraz dni umownych jak linia horyzontu.
Pierwszy raz uczestniczyła w wypadku; w sytuacji wymagającej interwencji pogotowia. Jej miodowe ślepia nie przystosowane były do widoku krwi ani powykręcanych kończyn. Rodzina odmówiła zdjęcia wieka siostrzanej trumny, a nastoletnie dolegliwości ciała należały do zmartwienia szkolnej pielęgniarki. Aleera na porządku dziennym walczyła z niesfornością, ciętym językiem oraz buntem wieku nastoletniego, którego efektem ubocznym było popalanie w toaletach i niezdrowa ciekawość sprawami dorosłych. Często przetestowana w praktyce.
Nawet rany na duszy rzadko nie stawały się obiektem jej niepokoju, wszak uczniowie uparcie ukrywali wszystko przed opiekunami. Musiała mieć oczy dookoła głowy i zaciekłość długodystansowca, by dostrzec problem oraz zachęcić dziecko do rozmowy.
— ... więc będzie Pan wiedział, co robić. Ratownik medyczny? - rzuciła marszcząc brwi, choć nie mieli czasu na wdawanie się w szczegóły. Nie podejrzewała mężczyzny o kłamstwo; pozwoliła sobie wysnuć wniosek na podstawie zawodnej intuicji — błędy jak się okazuje. Długo nie miała pojęcia, że ma do czynienia z żołnierzem. W myślach narodziło się, wprawdzie podejrzenie, wszak sposób w jaki się do niej zwracał — ma’am — słyszała wyłącznie z ust wojskowych. Jednak wokół panował wystarczający chaos, by nie zaprzątała sobie głowy trywialną tytulaturą.
Wkrótce kiwnęła głową na znak zrozumienia. Przyśpieszając kroku w drodze do obcego samochodu, zatrzymała się nagle dostrzegając wyskakujące przez otwarte drzwi psisko. Wróciła do biegu, dopiero upewniawszy się, że gniew zwierzaka nie będzie zwrócony w jej stronę, a jego jedynym zmartwieniem jest pognanie w kierunku właściciela. Światło reflektorów okazało się niewystarczające, szukała apteczki pierwszej pomocy po omacku, nerwowo przekładając nie swoje rzeczy. Znalazła ją wreszcie w tyle bagażnika, dostatecznie wypchaną medykamentami, by pogratulować właścicielowi systematyczności w jej uzupełnianiu.
Przybiegła na miejsce zdarzenia niecałą minutę później, ignorując śliskość nawierzchni oraz chłód przenikający ciało do kości.
— Nadal żyją? — zapytała ostrożnie, jakby bała się, że nieprawidłowo skonstruowane pytanie przesądzi o losie poszkodowanych. Spojrzała na stojącego obok właściciela, czworonoga, nie przekonana czy jego obecność nie przysporzy im dodatkowych problemów. Żadne słowa nie opuściły, jednak piekącego gardła — wiedziała, że goni ich czas, a oddelegowanie psa do samochodu odebrałoby im cenne minuty. Musiała uwierzyć, że właściciel ma do niego wystarczające zaufanie, by pozwolić mu krążyć wśród rannych oraz nieznajomej.

Michael J. Hayward
ODPOWIEDZ