20 lat
160 cm
opiekunka zwierząt, stylistka paznokci i makijażystka
Awatar użytkownika
słońce Cottonwood Falls; pomaga rodzinie na farmie z krówkami; początkująca makijażystka i stylistka paznokci; kocha zwierzątka; ekstrawertyczna dusza wierząca w astrologię i przeznaczenie

Post


Zbliżamy się do portalu! Miejcie oczy i uszy szeroko otwarte! Zwłaszcza oko duszy! Możliwe, że portal nie ukaże się nam fizycznie, ale gwarantuję, że uda nam się poczuć jego energię!
Juno, choć ciepło opatulona warstwami poliestru, akrylu i innych syntetycznych włókien, które były tańsze i bardziej kolorowe niż te naturalne, i tak poczuła, jak wszystkie włoski na jej ramionach stają dęba.
Stara szamanka prowadziła ich w dół zbocza, blisko lasu, żywo gestykulując dłońmi w powietrzu. Juno, trzymająca się prawie na samym końcu grupy frajerów ludzi głęboko wierzących w to, istnieją różne połączenia pomiędzy światami, widziała tylko jej szare, splątane w niechlujny warkocz włosy, ręce i plecy, na których miała bardzo smutną, brązową kurtkę, przełamaną tylko zarzuconym na wierzch, fioletowym ponczo (przedziwna, ale jakże fascynująca kombinacja). Mimo to, czuła (bo, jak zdążyli uświadomić jej pozostali członkowie jej dzisiejszej podróży, to właśnie czucie liczyło się najbardziej), że Philomena wie, o czym mówi. Nie myślała o tym, że każdy, kto zgarniał ponad trzysta dolarów za przeprawienie grupy łosiów laików przez góry, byłby w stanie wykrzesać z siebie entuzjazm niezbędny do autentycznego opowiadania o rzeczach niestworzonych. Ani o tym, że zapuszczanie się w rejony tak odległe od domu w towarzystwie ludzi poznanych na Facebooku zaledwie dzień wcześniej zakrawało o skrajną głupotę. W tamtym momencie była otwarta na emocjonującą przygodę; na nowe, duchowe doświadczenie. Cierpliwie człapała więc na końcu ich korowodu, uważając, aby trzymać się wydeptywanej przez szamankę ścieżki i nie odbijać w prawo – tam, gdzie z góry zjeżdżali amatorscy narciarze i snowboardziści (którym, jedynym słusznym zdaniem Andromedy, życie było niemiłe).
Gdzie ten portal? – jęknęła jakaś niezadowolona Amanda, idąca tuż przed nią. Przez całą drogę robiła z ich duchowej podróży transmisję live na Instagramie, ale teraz, gdy zaczęły odmarzać jej sztuczne usta, zrobiła się marudna. – Niczego nie widzę.
To przez te twoje rzęsy-szczoty – burknął jakiś mężczyzna w średnim wieku (jego imienia Juno już nie pamiętała, ale w myślach nazywała go Józefem, bo w dłoni trzymał wielki kij i w dodatku miał długie włosy jak ten Józef z Biblii, ojczym Jezuska). Wściekła Amanda przystanęła i odwróciła się do niemal depczącej jej po piętach Juno.
Słyszałaś to?! – zapytała ze złością. – Słyszałaś, jak się do mnie odezwał?!
Jedne rzęsy, te lewe (lewe Juno, nie Amandy) ledwo trzymały jej się powieki. Zwisały jej żałośnie na policzek, a Halley resztkami i tak bardzo słabej woli powstrzymała się, aby nie spróbować wcisnąć ich z powrotem na miejsce.
To było bardzo nieuprzejme – przyznała współczująco. Ponieważ teraz Amanda kierowała telefonem prosto w nią, Juno nieśmiało pomachała do widzów. – Ale nie warto się nim przejmować. Sam ma trzy rzęsy na krzyż, widziałam – szepnęła, po czym, już głośniej, dodała: – Słyszałaś naszą przewodniczkę. Jestem pewna, że zaraz poczujemy portal.
Zanim Amanda zdążyła jej odpowiedzieć, Philomena wydała z siebie okrzyk. Cała grupa stanęła w miejscu.
Tam! Po drugiej stronie! Zobaczcie! Otwórzcie oczy! Poczujcie energię! Poczujcie połączenie! – wrzasnęła, a jej okrzyk poniósł się echem po zasypanym śniegiem zboczu. – Ja to czuję! Słyszę śpiew! To jest to! Nasze połączenie z kosmosem!
Przetarłszy oczy, Juno rozejrzała się po okolicy, ale jedyne, co dostrzegła to drzewa, śnieg i zagubiona na pobliskim stoku rękawiczka. Gdzie był portal? Dlaczego jej się nie ukazywał? Czyżby nie była go godna? Zbyt młoda albo zbyt ślepa, aby zostać powierniczką kosmosu?
Józef oparł się mocniej na swoim kiju i mlasnął z niezadowoleniem językiem.
Ja nic nie słyszę.
Jezu Chryste, co za odpał – mruknęła Amanda, dramatycznie klikając w telefonie guzik „zakończ live”.
I wtedy coś w głowie Juno kliknęło. Amanda nie mogła wiedzieć, że w głowie Juno Józef był Józefem, a jednak w swoich niezadowolonych pomrukach przywołała imię jego syna. To nie mógł być przypadek!
Philomena przystąpiła do rzucania zaklęć. Chyba. Tak to wyglądało, bo machała rękami w powietrzu, kreśląc dziwne kształty, i mamrotała pod nosem coś, co brzmiało jak simlish (chociaż ona sama kilka dni później, pod naciskiem oskarżeń Józefa, który zaczął domagać się zwrotu pieniędzy, upierała się, że to łacina).
Ja to czuję! – wykrzyknęła kobieta stojąca tuż za Philomeną. – Czuję mrowienie na karku i jakby…
Juno szybko sięgnęła dłonią do własnego karku. Jedyne, co na nim poczuła, to zimno śniegu, który właśnie osunął się z jednej z gałęzi drzew na jej kurtkę.
Oświecona nie miała szansy dokończyć. Rozległ się zduszony krzyk i gruchot, a kiedy Halley spojrzała na stok, zauważyła, że rękawiczka, która jeszcze chwilę temu spoczywała na kilka metrów od niej, teraz leżała dużo bardziej w dół stoku. Obok niej – deska. I przytwierdzona do niej, wygięta nienaturalnie osoba.
O Boże – jęknęła znowu Amanda, szybko klikając ponowne rozpoczęcie live’a. Nadużywanie imienia pana Boga swego w jej wydaniu nie mogło być przypadkiem! – Ktoś tu umarł!
Juno nie myślała wiele. Upewniwszy się, że z góry nie zjeżdżał nikt więcej, wyrwała się do przodu i pobiegła w stronę poszkodowanego człowieka. Brodzenie nogami w wysokim śniegu było na tyle trudne, że dotarła do niego dużo później niż zamierzała.
Hej? Halo? – Zmartwiona nachyliła się nad poturbowaną postacią. Dziwne google, które miała na twarzy, uniemożliwiały Halley zorientowanie się w jej stanie. – Żyjesz? – Przyklęknęła obok i wyciągnęła ręce, żeby pozbyć się tych głupich okularów. – Proszę cię, żyj.
Brzmiała na szczerze załamaną. Śmierć na livie była czymś, czego nie życzyła nawet prześladującej ją w liceum Reginie.
Drugim dramatem całej sytuacji było to, że może to ona, z racji najszybszego znalezienia się przy ofierze, miała zostać wytypowana do wykonania połączenia na pogotowie. A chociaż nie bała się już dzwonić po pizzę, tak wezwanie służb ratunkowych przekraczało jej możliwości.

yves young
23 lata
168 cm
korposzczur na rodzinnej smyczy
Awatar użytkownika
drugi w kolejności kozioł Youngów - nic dziwnego, że nie są najbardziej stabilną emocjonalnie rodziną w mieście. pracuje zdalnie, niańkuje starszej szajbusce (siostrze) i bawi się w muzyczne chatroulette, gdy nikt nie widzi.

Post



Yves Young miała więcej szczęścia niż rozumu. Tak mówili rodzice, starsza siostra i Olivier, ilekroć porywała się na coś kompletnie niespójnego z ich planem na jej życie, co w ostatecznym rozrachunku zamykało spektakularne fiasko; agent FBI podglądający przez kamerkę GoPro przy kurtce by dziś się nieźle uśmiał.
W pierwszym odruchu skupiła się na oddychaniu — każdy głębszy oddech palił i urywał się w połowie, jakby płuca uległy deformacji lub wybuchły od środka. Po karku przebiegł gorący dreszcz a w uszach zapiszczało aż do bólu imitując wiertło dentystyczne. Wysoki ton wwiercał się w czaszkę i zdawał się nie mieć końca, dopóki z piersi nie wydostał się łapczywy haust. Zdawało się, że słyszy chrzęst leżącego wokół śniegu oraz gorączkowy, choć mocno stłumiony krzyk, jakby dochodzący zza szyby.
No co tam, buziaczki? Nie spodziewaliście się takiego szybkiego powrotu do świata Amandy, co? No, to słuchajcie, no ktoś wziął i w dziurze umarł! Tego na profilu Bruno z Marsa nie znajdziecie dzisiaj.
Zamrugała energicznie i powiodła spojrzeniem dookoła, aż świat zawirował. Zamknęła oczy. Skąpy obiad z tofu i kimchi podjechał do gardła.
Skup się, Yves. — nakazał sobie. — Spokojnie. Co widziałaś?
Rozpoznała pogodne, pomarańczowe niebo poprzecinane suchymi gałęziami, z których jedna smętnie zwisała, kołysząc z wolna na boki. Połamana równie mocno, co jej życzenia o spokojnym popołudniu. Ponad nimi — jakiś ptak zataczał kręgi. Śmiał się z niej. Bezkarnie, bezsprzecznie, wprost bezczelnie. Albo samolot. Wtedy bezczelnym był pilot.
Young przełknęła ślinę i syknęła, gdy język dotknął dolnej wargi. Przejechała nim kolejno po zębach, ale nie natrafiła na żadną dziurę lub zapodziany odłamek, więc uznała, że musiała przygryźć usta.
Hej? Halo? Żyjesz?
Mam nie żyć? — spytała w duchu. — Co się dzieje?
Zamrugała. Pomarańczową wizję przesłoniła góra ubrań o przedziwnych zdobieniach, skrywająca przerażoną twarz.
Proszę cię, żyj.
Przecież oddycham — odparła, głupio licząc, że postać posiadła sztukę czytania w myślach. — Chwila…
Wstrzymała oddech, gdy nieznajoma złapała za google i przesunęła na kask. Zacisnęła mocno powieki, gdy obraz stał się jasny a drażliwy wiatr zawiał od stoku, niosąc ostre drobiny śniegu prosto na zaczerwienioną twarz Young. Dmuchnęła na puch. Nic to nie dało. Spięła ręce. Mięśnie zadrżały pod tytanicznym wysiłkiem, ale odmówiły dalszej współpracy. Skupiła się więc na nogach — poruszyła skostniałymi palcami, nieznacznie zgięła kolana. Od kiedy są tak okropnie ciężkie i sztywne?
Deska! Nadal mam przypiętą deskę!
Yves prychnęła krótko i powoli otworzyła oczy. Niebiesko-szare niebo przestało drażnić.
Płytki wdech, drżący wydech. Żagiew w piersi.
Aha... czyli nie umarłam. — Był w tym jakiś niewypowiedziany zawód, choć dla każdego, kto znał Young, sposób wplatania katastroficznych fraz jawił się na porządku dziennym. Żyła, miała się dobrze, choć ból pleców, który zaraz poczuje, zdejmie ją ze stoku do końca sezonu. — Mówiłam mu, że to bezsensowne… — Zanim jednak nazwała, co naprawdę jest bezsensem (innym niż jej egzystencja), zwróciła uwagę na dziewczynę klęczącą w śnieżnym okopie. Z tym wielkim wyszczerzem pełnym lęku wyglądała, jak dziecko widzące pierwszego pijaka w sezonie zimowym. — Ej, ty… — Z trudem wydostała spod śniegu purpurową dłoń drżącą z zimna. — …widziałaś gdzieś tu białą rękawiczkę?


juno halley
20 lat
160 cm
opiekunka zwierząt, stylistka paznokci i makijażystka
Awatar użytkownika
słońce Cottonwood Falls; pomaga rodzinie na farmie z krówkami; początkująca makijażystka i stylistka paznokci; kocha zwierzątka; ekstrawertyczna dusza wierząca w astrologię i przeznaczenie

Post

Głupia sprawa. Lekarze mawiali, że w ludzkim ciele kamienie znajdowały się najwyżej w nerkach, ale Juno Halley w jednej chwili poczuła się na siłach, aby zacząć polemizować z uczonymi medycyny, ponieważ gdy usłyszała słaby głos dziewczyny, którą w swoich myślach po części spisała na straty, ogromny ciężar ustąpił z jej przerażonego serca.
Nie radziła sobie ze śmiercią. Zarówno gdy umarła Lyra, jak i kiedy razem z tatą musiała pochować najstarszą przedstawicielkę ich bydła, która była z nią od urodzenia, przepłakała mnóstwo nocy. Te śmierci – siostry oraz ukochanej krowy – nie mogły równać się z odejściem przypadkowej osoby, oczywiście, a jednak Juno była pewna, że, będąc jej świadkiem, przeżywałaby ją równie mocno.
Bogu dzięki – westchnęła drżącym głosem. Z wrażenia aż ściągnęła czapkę – rozpalona od emocji głowa zaczęła robić się nieznośna. Jasna grzywka, nastroszona we wszystkie strony świata, wyglądała przekomicznie. – Znaczy, Bogu albo innym siłom – doprecyzowała, przelotnie zekrając na Philomenę. Czyżby nieszczęsną dziewczynę uratowały jej zaklęcia? Było to niewykluczone, więc Juno nie mogła ślepo dziękować za opatrzność Boga. Co, jeśli nie miał w tym żadnego udziału? Jeśli nad snowboardzistką z Koziej Wólki czuwała na przykład natura i teraz, wściekła na młodą Halley za to, że ujmowała jej zasług, zamierzała zemścić się na jej rodzinnej farmie?
Ocknęła się z niepokoju dopiero gdy padło pytanie o rękawiczkę. Zmarszczywszy brwi, rozejrzała się dookoła, ale nie zobaczyła niczego, co choćby przypominałoby ją kształtem. Dostrzegła za to dziwne, wąskie ślepia, bardzo podobne do oczu Marie. Było to co najmniej podejrzane.
Nie, chyba nie. – Pokręciła głową. Na usta cisnęły się jej pytania o te oczy, ale chwilowo opanowała swoją wielgachną ciekawość. – Wcześniej jakaś tu była, chyba to na niej wywinęłaś kozła, ale no raczej nie mogła być twoja – zauważyła rozsądnie. Wtedy też jakaś zardzewiała od dawna maszyna w jej głowie (rozum, Juno, rozum) ruszyła z głuchym szczękiem.
A może rękawiczka jednak była jej? Może portal, o którym wspomniała Philomena istniał naprawdę i to z niego wyskoczyła snowboardzistka, tuż za swoją rękawiczką? Może…
Halo?! – zagrzmiał znajdujący się kilkanaście metrów dalej Józef. – Wszystko w porządku?! – zawołał, po czym zaczął ostrożnie iść w ich kierunku.
Juno przełknęła ślinę. Musiała działać szybko. Zadać wszystkie pytania zanim Józef znajdzie się bliżej nich i jego sceptyzm zabije szczerość poszkodowanej dziewczyny.
Posłuchaj… – Nachyliła się bliżej niej. W uszach czuła dudnienie własnego serca. – Chociaż czekaj, najpierw… – Gorączkowym ruchem zdjęła ze swojej dłoni własną rękawiczkę i koślawo spróbowała założyć ją na dłoń drugiej dziewczyny. Wystawiony koniuszek języka podbił jej precyzyjny finisz tej skomplikowanej operacji. – Okej. – Odetchnęła, gdy wszystko poszło zgodnie z planem. To nic, że przez jej niezgrabność palce poszkodowanej nie były rozdzielone tak, jak powinny i któreś z nich trafiły do tej samej przestrzeni, mimo iż rękawiczki w teorii były pięciopalczaste. – Czy ty… – zaczęła znowu, niezrozumiale zestresowana. Nie wiedziała, jak poprawnie zadać to pytanie ani czy w ogóle powinna zdobywać się na taką śmiałość. – Czy ty… przeszłaś przez portal? Jesteś z innego świata? – zapytała konspiracyjnie. Co prawda przeszło jej przez myśl, że powinna raczej zapytać leżącą w śniegu dziewczynę o ewentualne obrażenia albo o to, jak mogła jej pomóc, ale najpierw musiała zająć się rzeczami najważniejszymi. – Nie musisz mówić, jeśli nie możesz – dodała szybko. – Po prostu mrugnij. – Rozumiała, jeśli jej ludzie nakazywali swoim mieszkańcom zachowywać poufność. Mrugnięcie jednak nie kłóciło się z tymi założeniami, prawda?

yves young
23 lata
168 cm
korposzczur na rodzinnej smyczy
Awatar użytkownika
drugi w kolejności kozioł Youngów - nic dziwnego, że nie są najbardziej stabilną emocjonalnie rodziną w mieście. pracuje zdalnie, niańkuje starszej szajbusce (siostrze) i bawi się w muzyczne chatroulette, gdy nikt nie widzi.

Post

Huh?
Yves zamrugała raz. Potem drugi i trzeci, a przy szóstym niemal dostała zawrotów głowy przy podnoszeniu do siadu, czemu towarzyszyło stękanie z bólu. Złapała się za skroń, utrzymując względnie pion dzięki pomocy nieznajomej, choć w powietrzu czuła, że popełnia kategoryczny błąd. Rodzice powtarzali — nie ufaj obcym i nie ufaj wariatom, nawet jeśli ich znasz. Wyjątkiem jest twoja siostra, ale z nią również ostrożnie. Miej ją na oku. Nie spuszczaj z uwagi!
Skołowany wzrok Yves spoczął na krzywej rękawiczce.
Jej nie znała. I nie chciała poznać.
Nieznajome dziewczę napawało niepewnością a intensywna uwaga onieśmielała Young do tego stopnia, że była gotowa wycofać się, gdzie pieprz rośnie. Oparła ręce za siebie i bardzo powoli odsunęła się, szurając kantem deski po śniegu. Jęknęła przy zginaniu kolan, ale nie dała za wygraną. Deska się nie wypięła, więc to tak, jakby nie zaliczyła upadku... tak powiedziałby ktoś skalany optymizmem za dwoje. Dla Young to nadal była porażka. Jak wytłumaczy Olivierowi te siniaki, które już czuła pod skórą? Znowu wpadną w wymianę zdań przypominającą bardziej rodzicielską reprymendę niż kłótnię dwójki dorosłych ludzi; żeby jeszcze w jego oczach była dorosła.
Nie mam pojęcia, o czym mówisz — wycedziła Yves przez zęby, trzymając się pod bokiem jedną ręką a drugą wskazując niebo. — Spadłam z drzewa. Wisiałam tam dobrych kilkanaście minut.
Panienko!? — Józef nie dawał za wygraną, brodząc kijem w morzu puchu, nie rozumiejąc, czemu nie chce się przed nim rozstąpić. — Co tam się stało? Panienko!
Zejście dla "pasterza" okazało się jednak zbyt strome, bo w miejscu, gdzie zaczynały się ostro ścięte ślady Juno, pod śniegiem znajdował się lód. W efekcie mężczyzna stanął śniegowcem na naturalnej ślizgawce i wpadł po pachy. Przekleństwo zaklęło magiczną przestrzeń gór.
Yves z niedowierzaniem potrząsnęła głową aż, google zsunęły się z kasku do tyłu, prosto do kaptura z uszami.
Kim wy, do diabła, jesteście?


juno halley
20 lat
160 cm
opiekunka zwierząt, stylistka paznokci i makijażystka
Awatar użytkownika
słońce Cottonwood Falls; pomaga rodzinie na farmie z krówkami; początkująca makijażystka i stylistka paznokci; kocha zwierzątka; ekstrawertyczna dusza wierząca w astrologię i przeznaczenie

Post

Za późno wyciągnęła ręce, żeby pomóc dziewczynie się podnieść. Ganiąc się w myślach za ten okropny brak wrażliwości, zacisnęła wargi w przepraszającym grymasie. Już miałą coś powiedzieć, ale wtem znów podniosła spojrzenie na jej oczy (podejrzane) i aż sapnęła, gdy zobaczyła, że jej kaptur miał uszy.
Ojej, jakie urocze. – Fascynowały ją takie ubrania. Sama miała całą kolekcję ciuchów z motywem krowich łat. I maskę-rybę, którą zeszłego lata znalazła w jedynym lokalnym lumpeksie. – Pomóc ci może? – wreszcie, po wyrzuceniu z siebie całej masy głupot, udało jej się zadać poprawne pytanie. I to tylko dlatego, że nie uszło jej uwadze to, jak bardzo Kłapoucha szamotała się ze swoją deską. Gdyby nie wykonała żadnego ruchu, Juno prawdopodobnie dalej w najlepsze zagadywałaby ją o portale łączące różne światy. – Odpiąć to? Czy… – zawahała się. Deska snowboardowa wyglądała w tamtym momencie jak jej największy wróg. Od zawsze trzymała się od sportów zimowych z daleka, głównie za sprawą przestróg nieco nadopiekuńczych rodziców. Nie miała więc pojęcia, jak założyć czy ściągnąć taki sprzęt.
Pokazała Józefowi kciuk do góry, w ten sposób chcąc dać mu znać, że wszystko było w porządku. Miała nadzieję, że zrozumie ten gest, nawet jeśli rzeczywiście pochodził sprzed ponad dwóch tysięcy lat.
W jej głowie zrodziła się kolejna teoria. A jeśli Józef nie poszukiwał portalu po to, aby przedostać się do innego świata tylko aby wrócić do miejsca, z którego pochodził?
Z drzewa? – Zmarszczyła brwi i zadarła głowę do góry, szukając na wiszących nad nimi gałęziach jakiegoś potwierdzenia słów Kłapouchej. – Co robiłaś na drzewie? – Nie kleiło się jej to. – I tak po prostu sobie na nim wisiałaś? – W dodatku kilkanaście minut?! – Miałam sąsiada, który też tak wisiał na drzewie, ale to była jego wola. I… – Zamknęła usta. Wspominanie pana Saundersa zawsze wywoływało na jej plecach ciarki. Pokój jego duszy. – Jesteś pewna, że to nie tam, w górze, otworzył się portal? – Ponownie spojrzała na Kłapouchą. Tym razem bardziej krytycznie. Z wiadomych powodów nie wyglądała jej na kogoś, kto pochodził stąd, chociaż bardzo możliwe, że myliły ją te skośne oczy, które przecież nie musiały z automatu oznaczać żadnych połączeń z Aliexpress.
Wszystko dobrze! – wrzasnęła nagle, w razie gdyby Philomena i jej ferajna wciąż mieli co do tego jakieś wątpliwości. Dwa słowa wystarczyły, aby napompowana mina Amandy zrzedła. Znów stuknęła tipsami w ekran telefonu, prawdopodobnie dramatycznie kończąc transmisję wideo.
Kim byli? Nigdy nie brakowało jej słów, ale tym razem, postawiona przed zadaniem opisania ich radosnej gromadki, była na straconej pozycji. Jak mogła zwięźle i logicznie wytłumaczyć Kłapouchej, że jedyne, co łączyło ją z tymi ludźmi, to wiara w istnienie innego wymiaru?
Ja jestem Juno – przedstawiła się w końcu. Tyle musiało jej wystarczyć. – A ty?
Zupełnie naturalnie. Jakby każdy w swoim życiu zawarł co najmniej jedną podobną znajomość.

yves young
23 lata
168 cm
korposzczur na rodzinnej smyczy
Awatar użytkownika
drugi w kolejności kozioł Youngów - nic dziwnego, że nie są najbardziej stabilną emocjonalnie rodziną w mieście. pracuje zdalnie, niańkuje starszej szajbusce (siostrze) i bawi się w muzyczne chatroulette, gdy nikt nie widzi.

Post

Patrzyła, jak Józef odchodzi, jak jego sylwetka pojawia się i znika za zasłoną śniegu, ilekroć wpadł w kolejną i kolejną, i kolejną zaspę. Marzę o tym, by stąd zniknąć, pomyślała, by walczyć bohatersko z przeziębieniem we własnym łóżku, ale kiedy nieznajoma dziewczyna wypytuje mnie o portale, odmawiam jej.
Chwila, czy ona miała na myśli wisielca? Wisielca z prawdziwego zdarzenia?
Kompletnie zbita z pantałyku Young, mrugała energicznie, jakby rzeczywiście trafiła do równoległego wymiaru. Takiego, gdzie ludzie gadają jak nakręcone katarynki do rzeczy i od rzeczy, i nigdy nie do końca wiadomo, które jest które. Mimo to, niezgrabnie potaknęła, kiedy Juno zaproponowała pomoc przy ściągnięciu deski. Odgłosy łamanego śniegu oraz niewyraźne groźby pod adresem natury od Józefa mieszały się z pytaniami krążącymi w powietrzu, niby te złe szelągi.
Nachyliła się nad sztywnymi buciorami, sięgając do tego dalej od blondynki. Jeszcze jeden, szybki rzut oka na mężczyznę celem upewnienia, że nie zginie z powodu wielokrotnego zarycia twarzą o ukryty lód i odetchnęła z ulgą. Nade wszystko nie chciała ofiar cywilnych. Były za to w sprzęcie — pożyczona rękawiczka utrudniała manewrowanie palcami, więc Young ściągnęła ją i nałożyła ponownie.
Yves… — mruknęła niewyraźnie a widząc skonfundowaną minę Juno, powiedziała zirytowana: — Na imię mi Yves! A wyleciałam… — Obejrzała się dookoła i wskazała na prześwit, za którym rozpościerała się grań. — …z tamtego wzniesienia. Nie z portalu. — Poczuła się głupio, że w ogóle powiedziała coś tak abstrakcyjnego. — Zjeżdżałam przez zagajnik, żeby skrócić trasę do punktu zbiórki. Pagórek raptownie skończył się zapadliną i… no, wyleciałam. — Dwukrotne podkreślenie, że to nie jej wina, tylko cholernego podłoża. — Wpadłam na gałąź, ta się złamała i jestem tu. Tylko dziwne, że nadal żyję. — Omiotła wzrokiem iglaka nieznanego jej gatunku, przesadnie obliczając wysokość od podłoża do smętnie zwisającego kawałka drewna na jakieś sześć metrów; cztery bez haka w rzeczywistości. — Mhm. Bardzo dziwne...
Nigdy wcześniej nie zjechała z ustalonej trasy, więc skąd mogła wiedzieć, że w dzikiej części jest więcej przeszkód między drzewami niż ustawa o zakazie jazdy na nartach w parkach krajobrazowych przewidywała?
Sprzączki u deski puściły równocześnie z tymi odblokowanymi przez Juno. Z nieopisaną ulgą kopnęła w snowboard i poruszyła nogami kilka razy. Czuła obite mięśnie, ale to nic w porównaniu z wiszeniem na drzewie.
Od dziś nienawidzę drzew — przysięgła marudnie pod nosem, odwracając się na kolana żeby wstać. Otrzepała kurtkę i kaptur z resztek śniegu, a okulary niespostrzeżenie zanurkowały w zaspie. — Dzięki za pomoc. Dalej jakoś sobie poradzę. — Klasnęła dwukrotnie w dłonie, gdy coś zauważyła. — I jeszcze to. Twoja. — Ściągnęła pstrokatą rękawiczkę od równie pstrokatej dziewczyny.



juno halley
20 lat
160 cm
opiekunka zwierząt, stylistka paznokci i makijażystka
Awatar użytkownika
słońce Cottonwood Falls; pomaga rodzinie na farmie z krówkami; początkująca makijażystka i stylistka paznokci; kocha zwierzątka; ekstrawertyczna dusza wierząca w astrologię i przeznaczenie

Post

Energiczne mruganie rozpaliło w niej nadzieję na to, że może jednak jej dyskretna prośba dotarła do Kłapouchej z opóźnieniem. Nie byłoby w tym nic dziwnego – skoro ziemscy podróżnicy zmagali się z jet lagiem, przybysze z innych wymiarów również mogli mieć przeróżne opóźnienia w odbiorze informacji – ale Juno nie była pewna, czy optymizm rozpierał ją zupełnie słusznie, czy nieznajomej po prostu coś wpadło do oka.
Naśladując ruchy Yves, spróbowała odpiąć jej deskę od drugiego buta
O, miło mi. – Dziwna składnia dziewczyny sprawiła, że poczuła się w obowiązku zachować wszelkie formalności. I może na tym też powinna skończyć, co by nie pogarszać jej zdania na swój temat, ale ponieważ Juno Halley nie była typem osoby, która przejmowałaby się sprawami tak błahymi, musiała coś dodać: – Moja ciocia z Francji kiedyś przysłała nam paczkę i mnóstwo było tam kremów z twoim imieniem. – Ciekawe. Nie znała nikogo innego, kto nazywałby się Yves. Niepodzielenie się myślą o kremach cioci Griseldy oznaczałoby jej zmarnowanie, a Juno nie lubiła trwonić swojego wysiłku umysłowego. Pomijając już fakt, że w tym przypadku naprawdę nie miała czym szastać.
Podążała wzrokiem za dłonią Kłapouchej, próbując wyobrazić sobie całą opisywaną przez nią sytuację. Słowa takie jak „zagajnik” czy „zapadlina” jednak skutecznie wybijały ją z rytmu. Brzmiały zbyt wyszukiwanie, zbyt baśniowo, aby mogły paść z ust człowieka.
Palce Juno znów zamrowiły ją z ciekawości.
Być może to dzięki zaklęciom Philomeny – stwierdziła lekko. W tym momencie nie mogła zrobić ze swoimi podejrzeniami zupełnie nic. Sądząc po poważnym wyrazie twarzy Yves, ta i tak nie zamierzała prędko zdradzić jej swojego prawdziwego pochodzenia. Trochę głupio, zważywszy na to, że po pozbawieniu jej gogli nie można już było zignorować wąskości jej oczu. Ciekawe, co jeszcze próbowała ukryć? Czy to możliwe, aby pod tym fantazyjnym kapturem chowała elfie uszy?
Juno podniosła się na równe nogi, profilaktycznie asekurując Kłapouchą otwartymi ramionami.
Jesteś pewna? – zapytała, spoglądając na nią z niepewnością. Czy oddalenie się w pojedynkę tuż po przejściu przez portal upadku z drzewa było rozsądne? Rozejrzała się dookoła w poszukiwaniu jakiegoś dorosłego, który pomógłby jej zatrzymać Yves na miejscu, ale Józef wciąż walczył z zaspami. – Poczekaj! – W pobliskiej kupce śniegu dostrzegła podejrzane gogle. Schyliła się, żeby je podnieść. – Twoje magiczne okulary – podała jej zgubę, a sama odebrała kolorową rękawiczkę. – Wiesz, ja... – Nasunęła na głowę ściągniętą wcześniej czapkę. – Ja nie wiem, czy to jest dobry pomysł. Gdzie masz tę zbiórkę? Może pójdę z tobą? A jak dostałaś jakiejś wstrzemięźliwości mózgu? I zemdlejesz gdzieś po drodze? – Niezgrabnie nałożyła rękawiczkę na zmarzniętą dłoń. – Nie chciałabym mieć czegoś takiego na sumieniu. – Jeszcze tego brakowało, żeby Lyra wróciła do jej snów i zbeształa ją za zostawianie poszkodowanych w górach. Na samą myśl o ostatnich koszmarach po plecach Juno przebiegł nieprzyjemny dreszcz. – Moja siostra nie da mi żyć, jak się dowie. – Józef znów zaczął coś bełkotać w tle. Juno znów pokazała mu kciuk w górę. – Odprowadzę cię do twojej grupy i dam ci spokój.
Mało prawdopodobne.

yves young
23 lata
168 cm
korposzczur na rodzinnej smyczy
Awatar użytkownika
drugi w kolejności kozioł Youngów - nic dziwnego, że nie są najbardziej stabilną emocjonalnie rodziną w mieście. pracuje zdalnie, niańkuje starszej szajbusce (siostrze) i bawi się w muzyczne chatroulette, gdy nikt nie widzi.

Post

Czas przeznaczony na dyskusję minął. Poczuła, jak ogarnia ją nieznana dotąd cisza, cisza i spokój. Teraz, gdy znalazła się w innym miejscu, wydawało jej się chwilami, że wybrała się na beznadziejnie głupie wagary.
Nie reagowała na drobne przykrości tego poranka: zaczepki przyjaciółek i siostry podczas śniadania w ich mieszkaniu przy głównej ulicy Dust Dale ani głupstwa, które wygadywał Olivier w drodze na stok. Potraktowała go ostro, ale w gruncie rzeczy wcale się nie przejęła.
Dopiero Juno nadepnęła na piętę achillesową Young; nie lubiła prosić o pomoc. Ani jej przyjmować, bo to oznaka słabości, a ona miała do udowodnienia sobie i całemu światu, że potrafi być samodzielna, samowystarczalna; że niańczenie kogoś, kto odpowiada za procesy rekrutacyjne starszych od siebie ludzi, decydowanie o ich przyszłości, to przywara. Nie potrzebowała nikogo.
Schyliwszy się po deskę, Yves wcisnęła gogle do kieszeni. Dobrą minutę splatała w duchu wnioski w sensowną całość, oglądając snowboard z każdej strony. W końcu potaknęła i z miną nie zdradzającą, co naprawdę sądziła o propozycji Juno, spytała:
A co zrobisz, jeśli zemdleję daleko stąd? — Ułożyła założone ręce na kancie deski i oparła brodę o przedramię. — Wezwiesz pomoc? W międzyczasie zbudujesz igloo, żeby nie zastał nas wieczór pod gołym niebem? Zaniesiesz aż do podnóża? Może i masz warstwy, ale wyglądasz mi na chuchro. Nie mówiąc o tym, że nie uniesiesz mnie. To — machnęła dłonią między nimi — się nie uda. Gwarantowane fiasko. Prędzej zginiemy. Dlatego lepiej będzie, jeśli się tutaj rozstaniemy. — Wzruszyła ramionami i wpakowała deskę pod pachę, gotowa stoczyć samotny bój z górą. — Większe szanse przeżycia którejś z nas.
Okolica była nieprzyjazna człowiekowi. Koszące wiatry, ukryte rozpadliny i kręte szlaki górskie nie nadawały się do spacerowania w pojedynkę — co dopiero z kimś, kto udawał, że nie boli go całe ciało a jedyne czego pragnie to usiąść gdzieś pod kamieniem i rzewnie zapłakać nad losem. Yves uznała za absolutną konieczność odcięcia się od kolorowej blondyneczki; jeżeli nie dla własnego dobra, to przed karierą zabójcy w afekcie. Miała trochę kłopotów ze sobą. Wprawdzie nie odkryła morderczych zapędów, ale kolejna wzmianka o portalach i równoległym wymiarze mogłaby skutecznie zmienić jej zainteresowania.


juno halley
20 lat
160 cm
opiekunka zwierząt, stylistka paznokci i makijażystka
Awatar użytkownika
słońce Cottonwood Falls; pomaga rodzinie na farmie z krówkami; początkująca makijażystka i stylistka paznokci; kocha zwierzątka; ekstrawertyczna dusza wierząca w astrologię i przeznaczenie

Post

Początkowy brak odpowiedzi wzięła za zgodę. Poprawiła szalik, który poluzował się jej na szyi, wzięła głęboki oddech. W góry przyjechała z Philomeną i resztą, jej rozklekotanym, turkusowym vanem, w którym nie działało ogrzewanie, a jedno okno jak na złość nie chciało się domknąć. Nie miała pojęcia, czy szamanka zgodzi się na nią poczekać, czy Juno będzie musiała wrócić do domu w inny sposób, ale jednego była pewna – nie mogła zostawić przybyszki z innego świata samej po tym, jak prawie umarła.
Schody zaczęły się, gdy dziewczyna zaczęła zadawać pytania. Pierwsze z nich Juno przyjęła z rozbawieniem, ale przy każdej kolejnej czarnej wizji jej uśmiech blaknął i blaknął, aż w końcu zniknął zupełnie. Zamiast niego na twarzy Juno pojawiło się coś nowego – pionowa zmarszczka między brwiami, świadcząca o tym, jak bardzo nieprawdopodobne były wszystkie z wymyślonych przez Kłapouchą scenariuszy.
Jesteśmy na górze, tak? Jak zemdlejesz to ułożę cię na boku, siebie też i jakoś się sturlamy. – Ta wizja była irracjonalna, tak samo jak problem, który stworzyła dla nich Yves. – Ale jak zemdlejesz sama to… No, nie wiem. Jaki będziesz miała wtedy plan?
Warstwy? Miała warstwy?
Jak cebula? – zapytała, coraz bardziej przekonana, że nic ze stojącą przed nią dziewczyną nie było w porządku. Może i nie pochodziła z innego świata – w porządku, Juno była w stanie przełknąć swoją porażkę i źle wydane pięćdziesiąt dolarów. Może była po prostu źle przystosowana do tego. (Zupełnie tak samo jak Halley.)
Nie, poczekaj…
Halo? Dziewczęta? – Józef wreszcie wynurzył się z jednej z bardziej wymagających zasp. Wciąż podparty na kiju, oddychał ciężko, patrząc to na Yves, to na Juno, jakby nie wierzył, że naprawdę udało mu się przedostać na ich stronę. – Widziałem ten upadek – jedno zdanie przekreśliło wszystkie nadzieje Halley na to, że Kłapoucha nie mówiła jej o swoim prawdziwym pochodzeniu, bo nie mogła. Wcisnęła ręce w kieszeni kurtki i zwiesiła głowę. – Wszystko dobrze? Ktoś powinien cię obejrzeć. Jakiś lekarz. Ja się do tego nie nadaję, jestem tylko stolarzem. – Odrzucił długie włosy do tyłu i spojrzał na resztę ich grupy. Philomena, wymachując rękami, tłumaczyła coś reszcie. – Musimy stąd zejść zanim się ściemni – kontynuował poważnie. – Dziewczynko, dasz radę? – zwrócił się do Yves. – Czy dzwonić po helikopter?
Juno uznała to za świetny moment na to, aby nakablować na Kłapouchą do Józefa.
Upiera się, że zejdzie sama – mruknęła cicho. – Próbowałam jej powiedzieć, że to zły pomysł, ale...
Nie ma takiej opcji! – obruszył się Józef. – To dzikie tereny. Mało uczęszczane. Musimy trzymać się razem.
Święta decyzja zapadła. Yves mogła już tylko zaakceptować swój los.

yves young
23 lata
168 cm
korposzczur na rodzinnej smyczy
Awatar użytkownika
drugi w kolejności kozioł Youngów - nic dziwnego, że nie są najbardziej stabilną emocjonalnie rodziną w mieście. pracuje zdalnie, niańkuje starszej szajbusce (siostrze) i bawi się w muzyczne chatroulette, gdy nikt nie widzi.

Post

Mogła walczyć z jedną wariatką. W tym nie widziała najmniejszego problemu — wystarczyłoby odwrócić się na sztywnych piętach, odejść kawałek aż okolica przerzedzi się z drzew i zjechać na snowboardzie do podnóża. Coś, co z założenia przemieliła już trzy razy w głowie — wzięła korektę na coraz bardziej wyraźny ból w lędźwiach — napotkało fiasko pod postacią najprawdziwszego bałwana. Takiego z krwi i kości. I, najwidoczniej, pasterskiego kosturu, bo nie istniała realna możliwość, że taki patyk można znaleźć w głuszy; nawet będąc cieślą.
Yves wyraźnie nadymała policzki i sapnęła z oburzeniem. Nie umknęło jej, jak pretensjonalna mina Juno przemienia się w triumfalny uśmiech, bo zyskała sprzymierzeńca.
Prędzej zginiemy w którejś zaspie — skomentowała pod nosem tendencję Józefa do wpadania w dziury, lecz on bez wahania podszedł bliżej i chwycił ją pod ramię. — Ej, potrafię sama chodzić.
Przepraszam, ale nie mogę pozwolić, aby trzódka rozbiła się na mniejsze tylko dlatego, że jedna owieczka postanowiła zejść ze ścieżki.
Nie jestem owcą.
W Jego oczach wszyscy jesteśmy drogim stadem. Juno, pomożesz nam? Weź, proszę, deskę.
Kurwa — zaklęła w duchu. — Wariatka o kosmitów i kaznodzieja.
Z utęsknieniem i wyrzutem spojrzała ostatni raz na złamaną gałąź. Nie miała realnej siły przebicia. Gdyby tylko ważyła mniej, ominęłyby ją wątpliwe przyjemności spotkania świrów w środku gór.
Olivier mnie zabije. W istocie — żywy, gadający, tłusty trup.


Godzinę później…


Nie mogli zejść ze zbocza. Nie od razu. Górska pogoda kolejny raz okazała się nieprzewidywalna, choć Philomena zarzekała, że czuje w kościach nadchodzące objawienie.
To próba naszej woli. Jeśli ją przejdziemy, trzecie oko każdego z nas otworzy się szerzej niż dotąd! Portal otworzy się… tam!
Yves wyjrzała przez oszronione okno samotni. Burza śnieżna smagała okolicę dotkliwymi biczami i zasłaniała widok na sąsiadujący stok.
Czy ona nie ma przypadkiem na myśli okna pogodowego? — szepnęła do Józefa w kącie. — Nie może być aż tak nienormalna. Nie w takich warunkach.
Stolarz dokładał regularnie drewno do żelaznej kozy i uśmiechał się błogo, gdy światło płomieni tańczyło radośnie na jego twarzy.
Jesteś bardzo sceptyczna wobec nieznanego.
To oczywiste! Prawie dziś zginęłam!
Dlatego dobrze, że cię w porę znalazła. — Z wolna obrócił się w bok i skupił uwagę na Juno w towarzystwie pozostałych. — Ktoś wiedział, co robi, stawiając was na swojej drodze. Czy raczej - po lądowaniu.
Nie, no, poważnie? Litości. Wiesz, o co mnie zapytała, zanim do nas dotarłeś? Czy jestem z innego świata. — Yves ściągnęła wełnianą czapkę i wygładziła rozczochrane włosy zebrane w luźny warkocz. — Wyglądam ci na kosmitkę?
W ciepłym spojrzeniu Józefa było coś, co podświadomie kazało Yves wycofać wszelkie oskarżenia, które cisnęły się jej na usta. Od początku całe to towarzystwo wydawało się szemrane w taki czy inny sposób, choć bez dwóch zdań pierwsze miejsce na podium zajmowała blondyneczka o szerokim uśmiechu, przesadnym entuzjazmie i wybujałą wyobraźnią.
Potrzebujemy więcej drewna… to tutaj ledwo na krzyż wystarczy.
Józef wstał z pomocą kosturu i powędrował do sąsiedniej izdebki, gdzie Amanda właśnie narzekała na problemy z komunikacją.
Z niewielkiej budki dla wędrowców do kolejki linowej szło się około dwudziestu minut, aż do zwodzonego mostu ze stalowych lin, za którym wzniesiono wyciąg ponad granią. Właśnie tamtędy wycieczka poszukiwaczy zjawisk paranormalnych miała wrócić po uzyskaniu oświecenia. Yves pomyślała, że gdyby teraz wyszła, trasa zajęłaby jej godzinę. Po plecach przeszedł dreszcz a wraz z nim o sobie przypomniały obite mięśnie.
Okej, więcej niż jedna godzina.
Przesunęła się po podłodze bliżej kozy. Wyciągnęła zmarznięte dłonie przed siebie. Lewa szczypała nieprzyjemnie; mimochodem powędrowała rozważaniami do chwili, w której Juno bez wahania ściągnęła swoją rękawiczkę i nałożyła na skostniałą rękę Young.
Może i roztrzepana, ale nie jest złym człowiekiem. Jesteś po prostu niewdzięczna, Yves. Co rodzice by powiedzieli, gdyby się dowiedzieli?
Young przytuliła brodę do kolan. Posmutniała.
Znowu robię z igły widły.


juno halley
ODPOWIEDZ